Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 marca 2013

Czy wiesz jak działa jamniczek? - animacja, którą musi znać każdy

Wyobraźcie sobie sytuację, że oglądacie film, który wywołuje w Was niecodzienne reakcje (jeśli w tym momencie pomyśleliście o porno, to zmieńcie tok myślenia). Przypuśćmy, że po pierwszym seansie wprawia Was w swego rodzaju ogłupienie, dziwne zmieszanie, ale jednocześnie budzi ciekawość. Przy drugim podejściu staracie się rozgryźć warstwę znaczeniową, jednak forma jest do tego stopnia anormalna, iż staje się to dopiero możliwe przy Xdziesiątym odtworzeniu. Oczywiście w trakcie projekcji nie zapominacie o wzywaniu na głos całej świętej rodziny i przytaczaniu większości znanych Wam przerywników emocjonalnych*.
Jeśli jednak możecie sobie to wyobrazić, to pewnie widzieliście jeden z odcinków Mody na sukces, albo przynajmniej wiecie Jak działa jamniczek. Zważając na fakt, że prawdopodobnie większość czytelników była wielokrotnie zmuszana przez swoje babcie do oglądania największego tasiemca świata, to nie będę polecała, ani nawet przytaczała fabuły tego serialu, w przeciwieństwie do drugiego tytułu.

wtorek, 12 marca 2013

Muzyka, która zrobi Wam dobrze - zestawienie współczesnych utworów w klasycznych aranżacjach

Łódź jest dziwnym miastem. Tutaj tramwaje średnio raz na tydzień zderzają się z osobówkami paraliżując ruch uliczny na kilka godzin, a największe remonty przestrzeni publicznej planuje się na okres zimowy. Jednak z wielu obiegowych mniej, lub bardziej prawdziwych opinii nigdy nie doszła do mnie taka, jakoby w łódzkich blokach ściany miały uszy, dlatego żyję w głębokim przekonaniu, że moje mieszkanie, jak i cały blok są zupełnie wyjątkowe. Czemu? Słyszę każdy szept sąsiada, każdą kłótnię domową, szczekanie znerwicowanego psa, albo poranne śpiewanie w łazience z dezodorantem w ręku. Momentami czuję się jak szpieg demaskujący patologię, ale stopniowo staram się przywyknąć do panujących tutaj zasad. 
Jak już kiedyś wspominałam jestem niespełnionym muzykiem, który nerwowo szuka w sobie odrobiny talentu. Zazwyczaj kończy się i zaczyna tak samo - na karaoke. Nie nazwałabym tego śpiewem, raczej wyciem, które dobiega do przypadkowych przechodniów oraz (jak się pewnie domyślacie) do sąsiadów. Dziś jednak mieszkańcy tego samego pionu postanowili zemścić się za moje codzienne wycie i katowali mnie piękną składanką biesiadnych hitów z ostatniego ćwierćwiecza (za co serdecznie dziękuję). Postanowiłam więc trochę przystopować z rozwijaniem swojego talentu i słuchać piosenek bezsłownych, albo takich, których śpiewanie byłoby dla mnie jedynie profanacją.
Na co dzień nie gustuję w muzyce poważnej. Lubię sobie mruczeć pod nosem teksty piosenek, nawet jeśli są niezbyt ambitne, albo trudne do przełożenia na mój polsko-rosyjsko-angielski akcent. Istnieją wyjątki. Za każdym razem, gdy słyszę Nokturn f-moll op.55 nr 1 Chopina świat staje w miejscu. Zresztą większość jego kompozycji wprawia mnie w dziwny stan euforii, niepokoju i smutku jednocześnie. Czasem jednak szukam na tym, bądź co bądź nieznanym mi gruncie czegoś innego, uwspółcześnionego ale jednocześnie bazującego na muzyce instrumentalnej, dlatego mam dziś dla Was coś z tego worka.

sobota, 23 lutego 2013

Szukajcie, a znajdziecie - refleksje na temat mody i muzyki

Żyjemy w kulturze biegaczy. Wy też nimi jesteście, nawet jeśli Wasz sprint ogranicza się jedynie do wyścigu z nadjeżdżającym tramwajem, albo kipiącym mlekiem. Nasz styl życia oznacza pośpiech, dlatego tak trudno jest złapać oddech, spokojnie pomyśleć i wybrać to, co najlepsze. Wszyscy, którzy pragną nadążać za trendami nie mają czasu na zimną kalkulację, biorą z życia, to co modne a niekoniecznie dla nich odpowiednie.

Po pierwsze moda
Z każdym kolejnym sezonem świat mody coraz bardziej mnie zaskakuje. Nie jest to reakcja na poziomie lekkiego zdziwienia i szybkiego pogodzenia się z tym, co oferują nam chociażby popularne sieciówki, ale szok trwający całe miesiące połączony z ogromnym zażenowaniem. Czy nam się to podoba, czy nie jest ona częścią kultury. Mimo, że prędzej ubrałabym "Damę z łasiczką", niż w dresy i szpilki, to często modę określa się również mianem sztuki. Jako zwykły zjadacz chleba od dłuższego czasu staram się zrozumieć całą politykę rządzącą fashion światkiem oraz przetrawić to, że w dużej części owe projektowanie polega jedynie na prześciganiu się w innowacjach.
Podpatrując blogi o modzie utwierdzam się w przekonaniu, że im ktoś wygląda gorzej (bardziej tandetnie), tym jego wyczucie stylu jest mocniej doceniane. Oprócz wspomnianych wcześniej dresów i szpilek, które wbrew moim oczekiwaniom nie zawojowały łódzkich chodników, jest wiele podobnych smaczków będących nieustającą inspiracją dla tzw. ofiar mody. Mój uśmiech pojawia się na samą myśl o niebieskich szminkach, albo moro-modzie skutecznie zalewającej sieciówki przez ostatnie miesiące. Szczerze powiedziawszy trafia mnie jasna cholera, gdy wchodzę do sklepu i czuję się jak na poligonie (klik). Oprócz myśli samobójczych oraz poczucia bezradności dochodzę do wniosku, że prędzej ubrałabym się na wojnę, niż na ulicę (wiem, brzmi to co najmniej dwuznacznie).
Niestety w stosunku do wszelkich nowości w tej dziedzinie sztuki jestem bardzo konserwatywna i nie wiem jakbym się starała umiałam zaakceptować tylko jedną tendencję, która idealnie wpasowała się w narodową kulturę i zajęła podium w ulubionych stylizacjach potencjalnych polaków. Oczywiście chodzi tu o połączenie skarpetek z sandałkami, albo klapkami. Widok ten zawsze przyprawia mnie o niepohamowany atak śmiechu, wzbudza optymizm, ale daje również nadzieję na to, że klasyka w kwestii dobierania elementów garderoby przez nasze społeczeństwo prędko nie zaniknie. Z utęsknieniem wyczekuję lata, by taki nastrój nie opuszczał mnie nawet na sekundę.

czwartek, 21 lutego 2013

Kocham takiego na "S", o moim nowym odkryciu - Spotify

Byłabym w stanie wyobrazić sobie świat bez pilota do telewizora, lotów w kosmos, skarpetek noszonych do sandałów, albo nawet bez dresów chodzących po łódzkich chodnikach (chociaż przyznam, że to byłoby dość trudne). Jednak przeraża mnie perspektywa świata bez muzyki, a właściwie głuchej ciszy towarzyszącej każdorazowej podróży tramwajem, albo autobusem. Dość nieznośna wizja, szczególnie dla tych, których największymi (a w zasadzie jedynymi) kompankami podróży są słuchawki.
Do niedawna byłam bliska depresji, moje słuchawki zaniemogły, a znalezienie zastępczych zajęło mi prawie miesiąc (tak - jestem ciotą, nie wiem, gdzie w tym mieście są sklepy z akcesoriami do telefonów, tak - do końca wierzyłam w cudowne ozdrowienie rzeczy martwych). Toteż przez ten czas jednym uchem zatapiałam się w świecie muzycznej playlisty, a drugim (z zepsutą słuchawką) wysłuchiwałam narzekań kobiet w wieku moherowym na służbę zdrowia, komunikację miejską, niekulturalną młodzież oraz "złodziei z telekomunikacji". Przyznam szczerze, że chwile zwątpienia w ludzkość towarzyszyły mi przy każdej możliwej podróży, ale nauczyły też jednego - wchodząc do tramwaju bez okablowania w oszach nie liczcie, że wyjdziecie stamtąd z uśmiechem (dlatego dla własnego dobra noście je tak samo, jak bieliznę, czyli zawsze).
Obarczona bagażem doświadczeń, nowymi słuchawkami oraz świeżym spojrzeniem na współpasażerów stwierdziłam, że muszę zrobić coś ze swoim życiem, zaczęłam od odświeżenia listy odtwarzania. Zmiany umożliwiła mi moja nowa miłość - Spotify, czyli muzyczny serwis streamingowy. Przyznam szczerze, że przeżyłam szok, czułam się jak neandertalczyk wpuszczony do centrum handlowego, a wszystko dlatego, że od dobrych dwóch lat moje słuchanie muzyki opierało się na YouTube'owych playlistach. Rozwiązanie dość niewygodne, ponieważ po jakimś czasie składały się one w 90 % z tytułów [Film usunięty], przez co gubiłam w czeluściach serwisu ulubione kawałki Braci Figo Fagot, albo Kelly Family.  Nawet nie wspomnę o buforowaniu - z połową osiedla podpinającą się pod moje łącze proces ten trwał wieki. Jak można się domyśleć częściej od muzyki słuchałam chrapania sąsiada, albo bawiłam się w niespełnioną gwiazdę estrady mrucząc piosenki, aż tutaj nagle - nic się nie zacina, nie trzeszczy, nie trzeba czekać. NIEBO!



sobota, 9 lutego 2013

Krótko i z żalem - Justin w Łodzi

Mamy XXI wiek, rok Tuwima, miesiąc nie przestępny, 40 dzień roku. Nagle myślę sobie, że koniec świata jest blisko i to wbrew pozorom nie dlatego, że za oknem po raz setny w tym roku pada śnieg. 
Lokalna prasa wre, gimnazjalistki z całej Polski rozbijają świnki skarbonki, roztrzęsionymi rękoma i ze łzami w oczach zbierają rozsypane po pokoju oszczędności, jeżdżą z wizytami do dziadków, w głębi duszy licząc na papierowy pieniądz i głosząc dobrą nowinę "25 marca, w Łodzi...".
Tak właśnie będzie wyglądała Apokalipsa - 19 lat, ten błysk w oku, żel we włosach, wąskie spodnie z opuszczonym stanem. W głębi duszy zazdroszczę tym małolatom (nie, wcale nie świnki skarbonki z zawartością), ale tego, że nawet jeśli nie obejrzą swojego idola na żywo za 1500 zł (!), to pewnie za miesiąc, dwa doczekają się nowego przeboju.
A ja w środku ogromnie żałuję, że nie urodziłam się na Wyspach w latach 50, że straciłam kontrolę nad słowem i nie napisałam dziś nic sensownego.

Źródło: http://celebsnetworth.org/where-does-justin-bieber-live/
PS Powinnam zmienić adres bloga na zostalmitylkojad.blogspot.com albo jestemhejterka.blogspot.com?
Damn it, both of them are good! 

wtorek, 5 lutego 2013

Jak ją uwolnić? - o serwisie muzycznym i Meli Koteluk

Często słyszę narzekania, że Ci naprawdę utalentowani artyści są niedoceniani, pomijani, że w Polsce można osiągnąć "coś" nagrywając kawałek disco-polo i to najlepiej o kimś, kto tańczy w głowach wszystkich polaków od wakacji (a co najlepsze nadal z tych głów nie ucieka!). Jest w tym ziarenko prawdy, bo to odbiorca decyduje o tym, czego słucha. Wychodzi więc na to, że w naszym kraju wszyscy tęskną za latami 90-tymi, gdy to panowała moda na utwory tego pokroju. Ja jednak odcinam się od nostalgii oraz sentymentów, a od największego hitu ostatnich miesięcy zdecydowanie wolę inne klimaty.
Odkąd uświadomiłam sobie, że w swoim obecnym wcieleniu nie zostanę już wielką gwiazdą światowych estrad, bardzo często miewam stany niemal depresyjne. Jednak w nadziei, że mój talent wokalny jest ukryty gdzieś bardzo głęboko i nadal dojrzewa, co jakiś czas nagrywam swoje jęki na rejestrator dźwięku. Niestety z wycia przypominającego miauczenie kota trudno jest ewoluować do kogoś pokroju Adele Laurie Blue Adkins albo Florence Welch.
W poczuciu bezradności oraz w ramach wewnętrznego usprawiedliwiania swoich niedoskonałości zaczęłam szukać tych, którzy potrafią, i znalazłam stronę Uwolnij Muzykę, która sprawiła, że załamałam się jeszcze bardziej. Oprócz ogromu tekstów - recenzji, felietonów, wywiadów i innych znajdziecie tam mój ulubiony dział (i tym samym prawdopodobnie największe przedsięwzięcie twórców strony) "wideosesje", który od 2008 roku systematycznie się rozwija.
Według mnie to niesamowity projekt promujący głównie polskich (tudzież związanych z Polską) artystów, których niekiedy bardzo ciężko przypisać do jednego gatunku muzycznego. Dlaczego Wam o nim wspominam? Bo to pierwsza strona, gdzie mogłam w jednym miejscu odkryć tyle niesamowitych głosów. Najbardziej zaskakuje fakt, że niektóre wokale brzmią lepiej w akustycznej i bardzo minimalistycznej wersji, niż w tej studyjnej, ale świadczy to jedynie o niepodważalnym talencie twórców (a kto wie, czy to nie popchnie ich do dalszego eksperymentowania?).
Zdj. Honorata Krapuda 
Skacząc tak nagrania do nagrania, od zespołu do zespołu odkryłam debiutującą Melę Koteluk, która w pierwszej chwili zachwyciła mnie swoim subtelnym, bardzo dziewczęcym głosem i nadzwyczaj emocjonalnymi, nieco lirycznymi tekstami. Pomyślałam, że gdybym umiała chociaż trochę nie fałszować, to byłabym właśnie taką Melą - śpiewającą z niezwykłą lekkością i nieskrępowaniem, łapiącą za serca szczególnie w tych nagraniach na żywo.
Tym, którzy jeszcze na Melę nie trafili, albo omijali z jakiś powodów daję pstryczka w nos i odsyłam do reszty fantastycznych kawałków (swoją drogą - moje ulubione, z którymi nie rozstaję się od miesięcy to: Melodia ulotna, Spadochron, Stale płynne, Nie zasypiaj, Dlaczego drzewa nic nie mówią, Niewidzialna). Czytałam opinie, że Mela ma w sobie wiele z Nosowskiej (to ogromny komplement, bo Katarzyna Nosowska jest według mnie jedną z najznakomitszych artystek polskiej sceny muzycznej). Momentami podobieństwo w barwie głosu obu pań da się wychwycić, ale mnie naprawdę nie razi, ani nie zmusza do wyrzucenia piosenek młodej debiutantki z mojej listy odtwarzania.


Wracając do Uwolnij Muzykę - założyciele są otwarci na współpracę z młodymi, mało znanymi i dobrze rokującymi artystami, którzy pragną się wybić i mają na siebie pomysł, więc jeśli nie skrzeczycie jak żaby, nie miauczycie jak koty, albo nie fałszujecie jak ja, to ćwiczcie, zakładajcie zespoły, rozwijajcie się i zgłaszajcie się im, abym mogła się w przyszłości jeszcze bardziej zachwycać polskim rynkiem muzycznym.

PS Mela daje w mojej Łodzi koncert już w marcu, juhu!