niedziela, 21 kwietnia 2013

Moda na bycie modnym, czyli Fashion Week Poland oczami laika

Nasz drugi outfit jednego dnia na FW (domowe ciuszki), bo znalazłam się tam z Izą
o 23 zupełnie przypadkiem. Było nam początkowo głupio, ale jak popatrzyłyśmy na
stylizacje niektórych ludzi, to było nam głupio mniej. Ale to opowieść na inną nocię.
W czasach, gdy co drugi blog należy do kręgu tych o tematyce stricte fashion ciężko znaleźć osobę, która nie wie kim jest Alice Point, Maffashion, albo też Macademian Girl. Przeglądając  kilka takich stron tygodniowo mamy wrażenie, że wiemy o modzie wszystko, po krótkim researchu potrafimy nawet bezbłędnie dobierać skarpetki do sandałów. Żyjemy w przeświadczeniu, że w niedługim czasie zaczniemy projektować własne ubrania, bo znamy się na tym jak nikt inny. Nowo nabyte zainteresowania nie zmieniają jednak naszego stylu, który z powodzeniem pasowałby na stronę Faszyn from raszyn, ale i tak chcemy przebywać w otoczeniu gwiazd i oświetlonych ścianek.
Obserwując świat mody można przybrać dwie skrajne postawy - chęć przynależenia, bądź też sceptycyzm przeradzający się momentami w drwienie z niego. Przyznam szczerze, że zawsze skłaniałam się ku drugiej postawie, drwiłam nie tyle z osób, które wyznaczały dziwaczne trendy, ale z tych, które ślepo je przyswajały. Wszystkie wydarzenia traktowałam więc z lekkim przymrużeniem oka i wysłuchiwałam jedynie opowiadań ludzi, którzy byli, widzieli, albo słyszeli. Jednak w tym roku postanowiłam przekonać się o wszystkim na własnej skórze i wybrałam się na FashionPhilosophy Fashion Week Poland.
Zanim odwiedziłam miejsce, w którym odbywa się FW (Księży Młyn), starałam się obserwować modę uliczną. Może to efekt placebo, ale na kilka dni przed samym wydarzeniem Łódź zaczęła wydawać mi się stolicą światowej mody. Nagle wszyscy mieli umyte włosy, czyste buty i wyprasowane koszule. Nikt nie nosił dresów, toreb z biedronki, ani dżinsowych dzwonów. Panie przestały malować szminkami zęby, a młode dziewczyny utleniły odrosty i przestały odrysowywać brwi od szklanek.


Ale wracając do samego wydarzenia - udało mi się zdobyć darmową akredytację (co nie było trudne), dzięki której miałam wstęp nie tylko do showroomu, ale i na pokazy projektantów (jeśli były wolne miejsca, a były zawsze). Co prawda nie siedziałam w pierwszym rzędzie pomiędzy Herbuś a Kwaśniewską, ale byłam i zobaczyłam, więc teraz mogę opowiadać.
Od zawsze w mojej głowie istniało przekonanie, że FW to zlot pozerstwa, które przychodzi pokazać innym swoje najnowsze buty, torebki, włosy, albo efekt miesięcznej diety, w skutek czego prawdziwa idea schodzi na dalszy plan. Jest w tym trochę prawdy. Każdy chciałby pokazać się jak z najlepszej strony, pozować paparazzi na ściance, albo siedzieć tuż obok wybiegu i to jest najlepszy moment. Wszyscy marzą o prestiżu, ale w takich okolicznościach każdy może poczuć się jak gwiazda, wystarczy tylko założyć najmniej pasujące do siebie ubrania, zrobić sobie zdjęcie, gdy ścianka będzie pusta, wstawić na facebooka i oznaczyć miejsce. Voila! Oto droga do bycia prawdziwym znawcą mody.
Oto właśnie najbardziej szalone zdjęcia na świecie.
Pewnie Was zaskoczę, albo też zasmucę - wyniosłam z tej wizyty bardzo pozytywne wrażenia. Podoba mi się patos, który towarzyszy każdorazowemu pokazowi, to ta magiczna chwila, gdy wszyscy czekają w zniecierpliwieniu na wyjście pierwszej modelki. Tak jak sądziłam, zupełnie inaczej ogląda się pokazy w FashionTV i te na żywo. Gdy siedzisz kilka metrów od modelek, z których kilka chodzi jakby miało chore korzonki, inne podnoszą nogi wyżej, niż głowę, albo wywracają się pod koniec swojej drogi do wiecznej sławy w modelingu, to nagle stajesz się specjalistą w chodzeniu po wybiegu, taką modelką z kilkunastoletnim stażem. Zauważyłam też przełamanie stereotypu "wychudzonych, żywych wieszaków" - widziałam dziewczyny, na które Woli w TopModel pokręciłby noskiem, co mnie zaskoczyło.
Pokazy można było oglądać również online, z czego skorzystałam żeby zobaczyć moim zdaniem najlepszą modelkę - Olę Stęplewską (tak, nawet Kate Moss i Heidi Klum się nie umywają się do Oli). Widziałam tym sposobem (w dresach, na kanapie, bez makijażu, z laptopem na kolanach) więcej, niż podczas siedzenia na trybunach, ale lansik i godzinne szykowanie się do wyjścia zaliczyłam!
Szczerze przyznam, że miejscem, gdzie odnalazłam się najbardziej nie było wbrew pozorom otoczenie celebrytów, freeków, hipsterów, czy fatalnie ubranych ludzi, ale stanowisko Colgate w showroomie. Spędziłyśmy tam chyba połowę czasu poświęconego na wszystkie alejki z projektami, ale bardzo stęskniłam się za budkami do zdjęć i nie mogłam przepuścić okazji, by się nie powygłupiać.
Tym sposobem doszłam do wniosku, że moda jest takim wygłupem, dzięki któremu możemy wcielać się w różne role, które czasem do nas pasują, a czasem uwierają. W charakterze żartu rzuciłam, że powinnam siedzieć w pierwszym rzędzie obok sław, ale jak tak dalej pójdzie, to zamiast notki napiszę książkę o FW i pewnie w kolejnej edycji zaproszą mnie jako VIP-a. Tak będzie. Zdjęcie na ściance sobie zrobiłam, więc przypozować już potrafię.