Jestem świadoma, że od publikacji ostatniego wpisu minął ponad tydzień. i być może niektórzy myślą, że umarłam, albo stałam się miłą osobą, która już nie potrzebuje miejsca do wylewania swojego jadu. Otóż nie! Przez ostatni tydzień zmieniło się u mnie wiele - mam pełną lodówkę, biorę witaminy, bo paznokcie łamią mi się jak tanie tipsy, ale najważniejsze, iż w końcu dotarło do mnie, że pisać "na zawołanie" nie potrafię, że nie umiem zmieścić się w ramy czasowe takiego
produkowania się, że moje studia doprowadzą mnie do załamania nerwowego, więc w konsekwencji będę zrozpaczoną, bezrobotną absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej bez paznokci
(tak, paznokcie na chwilę obecną bolą mnie najbardziej!)...
Korzystając jednak z okazji, że pisanie nie idzie mi najlepiej mam dla Was trochę obrazków z
Bluntcard, czyli absolutnie najwspanialszej strony, dzięki której zdałam sobie sprawę, że nie jestem największą zołzą świata. Prawdopodobnie jej twórcy znali, albo słyszeli legendy o podobnych do mnie przypadkach, w końcu skądś czerpią inspiracje. Porzucając jednak typowy motyw biograficzno-narcystyczny...Na Bluntcard ironia oraz sarkazm (
w specyficznych odmianach) są największą bronią, po którą sama często sięgam.


W większości są słodkie, rozczulające i bawią do łez, czyż nie?