poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Nie jestem dziewczyną w dresie, ale czasem słucham hip-hopu" - subiektywne zestawienie kawałków hip-hopowych

Chyba każdy Polak wie, że w Łodzi na jeden metr kwadratowy przypada więcej ortalionu, niż tlenu. Przyjezdnych wszystko kuje w oczy – szare, zaniedbane kamienice, wymieszane z odnawianymi elewacjami, które jeszcze przed ukończonym remontem krzyczą, że “ŁKS nie płakał po Papieżu”. Idąc chodnikiem w wysokich butach można skończyć u protetyka, w lepszym wypadku u chirurga i na sesji rentgenowskiej. A to wszystko dlatego, że Łódź nie jest dla “elegancików i ich pięknych z frędzlami bucików”, Łódź jest dla ludzi z kamienic, trzepaków, blokowisk, fabryk i targowisk. Żyjąc w tym mieście dziewięć miesięcy i oddychając powietrzem, które chwilami staje w gardle, można diametralnie zmienić swój punkt widzenia. I chociaż chodniki nie są po czasie równiejsze, ulice nie są krótsze, a tramwaje nie przyjeżdżają o odpowiedniej godzinie, to każdy nowo napotkany człowiek zadziwia jeszcze bardziej.
Na jednej z moich ulubionych ulic stoi budynek, w którym przyszła elita polskich mediów pracuje na magiczny tytuł magistra i marnuje najlepsze lata swojego życia. Tuż obok owego budynku znajduje się plac zabaw, gdzie od bladego świtu do późnego wieczora bawią się dzieciaki z okolicznych bloków oraz kamienic. Na ławkach przesiadują dziadkowie, babcie i matki, wszyscy pilnują, by ich pociechy nie żarły piasku, patyków, ani swoich rówieśników. Obok kilku metalowych atrakcji pomalowanych na pstrokate kolory jest miejsce, gdzie samopas bawią się trochę starsze dzieci. Najczęściej ich rozrywka ogranicza się do stukania toastów napojami wysokoprocentowymi, więc jak się domyślacie towarzystwo na kilkunastu metrach kwadratowych jest tak samo wymieszane, jak alkohol po zderzeniu owych butelek.
Ostatnio przechodząc tamtędy spotkałam dwie dziewczynki – miały około 11 lat, były ubrane dość dziewczęco, jedna jechała na różowym rowerze, a druga dotrzymywała jej kroku. I nie byłoby w tym nic dziwnego, właściwie teraz mogłabym zakończyć cały swój wywód, gdyby z telefonu trzymanego przez jedną z nich nie leciał hip-hopowy kawałek. Ich zewnętrzność tak bardzo gryzła się z tą muzyką, że nawet nie byłam w stanie zapamiętać słów wydobywających się przez głośnik. Podążałyśmy w tym samym kierunku przez kilka kolejnych minut, polska raperka nawijała z telefonu następny bit, a ja znowu zachwycałam się mieszkańcami Łodzi. Dotrzymując im kroku powoli przypomniałam sobie czasy, gdy biegałam po mieście wykrzykując teksty piosenek Ryśka Pei (ach, były takie śmieszne czasy), gdy znajomi puszczali mi kolejne kawałki, a ja nakręcałam się tak okropnie, że tygodniami Eldoka nie wychodził z mojej głowy nawet na sekundę. Teraz, kilka dni po spotkaniu z tamtymi małolatami odkrywam całe środowisko na nowo, chociaż nie mam w swojej szafie nic ortalionowego (stereotypy, stereotypy), to przypomniałam sobie o paru piosenkach, które są idealne nawet na dziewczyńskie, niezbyt “rapsowe” głowy. Znającym przypominam, nieznającym polecam!

Leszek (sic!) był pierwszym, w którym się zakochałam.

Łona jest jednym z przypadkowych i późniejszych odkryć, ale narracja w jego tekstach bije wszystko na głowę.

Moja największa miłość polskiej sceny muzycznej. Klasyka, każdy powinien znać.
Nie da się tej muzyki wpisać w jeden gatunek, powinien powstać jakiś specjalny, tylko dla niego, fiszowaty.

I z tym się nie rozstawałam przez długi czas.

Hans, Hans, Hans, nie da się nie lubić…


Kosmos!


Mówią, że Pezet się sprzedał, że nie da się “nowego Pezeta” słuchać, ale po przeczytaniu ostatniego wywiadu w “Przekroju” stwierdzam, że ma chłopak ma wiele w głowie i z tej okazji Jimkowy kawałek, który pokazuje dystans, a dodatkowo jest 'superdissem' dla wszystkich hejterów (czytam to któryś raz z kolei i chwilami boję się o swoją polszczyznę!).


Zabrakło tu (w moim mniemaniu) najseksowniejszego głosu polskiego hh – Fokusa (po jego “współpracy” z Dodą nadal mam traumę, ciężko mi nawet mówić o tym nieszczęśliwym wypadku), oraz O.S.T.R., bo jakoś tak wyszło…

Nie znam się na hip-hopie, nie wiem, kto rapuje lepiej, a kto gorzej, kto jest bardziej znany z tego, że sprzedaje czapki z hologramami, czy bawełniane koszulki sprowadzane z Chin, a kto z muzyki. Nie śledzę tego rynku, nie znam tekstów większości piosenek, bo nie umiem rapować tak, by nie brzmiało to komicznie. Jednak lubię tę rozbieżność, dzięki której ten sam przekaz trafia do ortalionowego chłopaka na trzepaku oraz do dziewczyny w ołówkowej spódnicy i szpilkach potykającej się o własne nogi na łódzkich chodnikach. Lubię kontrast.

A tu fantastyczny bonusik od Łona.


podpis