Celebrowanie kilku tygodni polskiego lata dobiega końca. Zdesperowane fanki naturalnej opalenizny łapią ostatki słońca w solariach mając przy tym nadzieję, że nadzwyczaj (nie)naturalna karnacja podtrzymywana samoopalaczami przetrwa aż do karnawału. Męska część turnusu do Ustki może już bez skrępowania zdjąć ultra przewiewne sandały zastępując je wygodnymi adidasami i skarpetami z froty. Podczas niedzielnych obiadów domownicy oglądają zdjęcia babci z Ciechocinka śliniąc się bardziej na widok tężni, niż schabowego.
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
A skoro polska, złota jesień zaczęła zbierać swe żniwa, to czemu nie przedłużyć wspomnienia pięknego lata filmami przepełnionymi słońcem i egzotycznymi widokami?
***
You Instead (2011)
Są filmy, których oglądanie ma być czynnością pomiędzy gotowaniem obiadu a trzepaniem dywanu. Nie pokłada się w nich wielkich nadziei, bo jak mieć oczekiwania wobec filmu kręconego przez pięć dni jednego ze szkockich festiwali muzycznych? Jednak nawet brak rozbudowanej fabuły, wyrazistych postaci, czy scenariusz jakby pisany tuż przed kręceniem zdjęć nie przeszkadzają w tym, by dobrze się bawić i polubić tę błahą historyjkę. “You instead” to gratka dla festiwalowych wyjadaczy, koncertowych bywalców, hipsterów albo niespełnionych muzyków. Oprócz wprowadzenia nas w specyficzny klimat wydarzenia reżyser oferuje masę dobrej muzyki, beztroski oraz młodości, po której zostaną tylko wspomnienia. 
***
You Instead (2011)
I tak oto odkryłam mój ulubiony cover “Tainted love”.
***
Genua. Włoskie lato (2008)
Genua. Włoskie lato to produkcja przepełniona widokiem włoskiej codzienności, jakiej zwykły turysta nie jest w stanie doświadczyć. Powszedniej szarości bezustannie towarzyszy melancholia, która jedynie momentami przybiera postać pozornego szczęścia pozwalającego odetchnąć bohaterom w czterech ścianach ich europejskiego mieszkania.
***
Upalne brazylijskie lato (2009)
Wylewałam swoją (nie)miłość do Allena tutaj, ale widok na Barcelonę do leczenia wrześniowej depresji jak znalazł.
A może wy macie coś słonecznego dla mnie?