poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Zamiast Łodzi Nowy Jork - inspiracje zza oceanu

Przyznam szczerze, że na samą myśl o większości zajęć na moich studiach mam zawroty głowy i mdłości - prawie jak we wczesnym stadium choroby filipińskiej. Zazwyczaj kłócę się pod nosem z wykładowcami, tworzę rysunki na miarę da Vinci, słucham muzyki, śpię, albo zastanawiam się nad sensem istnienia (ostatni wariant zdecydowanie najczęściej!). Jednak jest taki przedmiot, dla którego wstawanie o 6 rano w poniedziałek to nie kara, ale pretekst do tego, by posłuchać o czymś, co kocham - o fotografii. Jego nazwa początkowo wywoływała u mnie atak paniki, ale teraz Socjologia i antropologia wizualna często stanowi poniedziałkowy zastrzyk inspiracji. Zazwyczaj wsiadając przed 10:00 do tramwaju mam w głowie setki pomysłów, milion nowych inspiracji i jeszcze więcej chęci, by sięgnąć po aparat. Rodzi się we mnie tęsknota za naciskaniem spustu migawki, wydawaniem poleceń, ale co najważniejsze - działaniem.
Na dzisiejszych wykładach udaliśmy się jednak w kilkuminutową podróż na ulice Nowego Jorku, a że ostatnio ponownie zaczęłam oglądać HIMYM, to wczułam się w temat jeszcze bardziej. Nie wiem ile ludzi marzy o podróży do miasta, które jako dziecko postrzegałam za stolicę Stanów Zjednoczonych, ale z pewnością jestem jedną z nich. I chociaż mój zachwyt nad europejską kulturą, architekturą, czy też szeroko pojętym charakterem europejskich miast jest na tyle wielki, że prawdopodobnie nie potrafiłabym zamieszkać za wielką wodą, to i tak moja ciekawość na tę chwilę przewyższa Empire State Building.
Wracając jednak do tematu - dzisiejsze zajęcia dotyczyły refotografii, czyli pojęcia, z którym mogliście się spotkać, chociaż niekoniecznie znacie ten termin. Jednym z jej przykładów były prace zamieszczone na www.newyorkchanging.com, które pokazują złudzenie Nowego Jorku, jako miasta, w którym przez kilka dekad naprawdę niewiele się zmieniło. Monumentalne budowle widniejące na zdjęciach zachwycają ponadczasowością, ale również tym, że patrząc na nie z dzisiejszej perspektywy dostrzegamy je jako osadzone w dwóch odmiennych rzeczywistościach. Istnieje pomiędzy nimi przepaść spotęgowana przez zmiany kulturowe, czy też postęp techniczny, ale co ciekawe ta rozbieżność jest niemal niewidoczna na poniższych fotografiach.







Uwielbiam perfekcjonizm z jakim wykonano drugie ujęcia, ale również minimalizm, który jest według mnie najcenniejszą cechą w fotografii architektury. Bardzo chciałabym się zresztą zagłębić w jej tajniki, ale zawsze kiepsko szła mi zabawa z dzieleniem kadru na równe części, planowaniem go i niecodziennym zagospodarowywaniem. Zresztą przyjemniejsze jest wydawanie rozkazów człowiekowi, niż dostosowywanie się do modela, który okazuje się być wielkim budynkiem.


A skoro już o obrazkach mowa, to warto uzupełnić je o muzykę!




***
I moja miłość, zawsze chciałam zrobić ten projekt!


A jeśli macie szybkie łącze, to możecie nawet wpaść do NY i przyspieszyć swój american dream tutaj.

5 komentarzy:

Można niekoniecznie grzecznie...