Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kino. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 maja 2014

TVN i Sony coś kręcą, czyli absurdalna FilmOFFka Bodo Kox’a

Jak na prawdziwą studentkę dziennikarstwa przystało telewizor spełnia w moim pokoju funkcję ozdobną. I wcale nie jest mi źle ze świadomością, że to pudło stojące w rogu pokoju nie było włączane od pięciu miesięcy, a wszystkie informacje znajduję w sieci. Tak, należę do pokolenia, które rozpoczyna dzień od kawy i dobrej muzyki. Daleko mi zaś do wysłuchiwania (pseudo)dziennikarskiego bełkotu uchodzącego z programu śniadaniowego, bo czułabym się z tym jak Łona:

A to dziewczę w TV? Ja jej nie znam, ale zna ją naród.
Tak wdzięcznie opowiada o trudach pracy w serialu.
Jest śliczna, kiedy tak uroczo plecie
o poprzednim mężu i następnym filmie, i obecnej diecie,
i że w zasadzie jest szatynką, chociaż w sumie lekko blond.
Wyłączyłbym to, ale pilot tak daleko stąd,
więc posłucham jakich w kuchni używa naczyń.

Do pewnego momentu twierdziłam, iż nic w materii telewizji śniadaniowej już mnie nie zaskoczy. Serio, wszędzie wałkuje się ten sam schemacik – dwoje prowadzących, stół, kanapa, ktoś przypala kurczaka w kuchni, ktoś wygina się na macie (bo bycie fit jest teraz modne), słodka pogodynka, reporter odwiedza gwiazdę w domu i wypytuje o historię dywanu w salonie, czasem Pieńkowska zrobi wiochę. Ogólnie nuda, niektóre wykłady na mojej uczelni dostarczają więcej rozrywki.

Jednak przyznaję się do wyciągnięcia pochopnych wniosków - niedawno wpadłam na fajną serię realizowaną przez telewizję TVN we współpracy z firmą Sony (lokowanie produktu a także sprawy sponsorskie są rozwiązane baaardzo subtelnie, dobra robota!). Musicie to koniecznie zobaczyć!


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Fetysz podglądania - inspiracja prosto z YouTube

483584c6408511e3a9dd22000a9e29a7_8Przez długi czas nie mogłam wyjść z podziwu, jak to się dzieje, że najbardziej poczytnymi gazetami codziennymi w naszym kraju są Fakt i Super Ekspress. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego ludzie w ogóle sięgają po te tytuły skoro większość informacji jest wyssana z palca, a język, jakimi pisane są artykuły woła o pomstę do nieba. I tak jak w poniedziałkowy wieczór można dostać jeszcze w osiedlowym sklepie Wyborczą, czy Rzepę, to już o 9 rano na próżno szukać tam brukowców - schodzą tuż przed świeżymi bułeczkami.

A wszystko przez instynkty

Wiesz co wspólnego mamy ze sobą ja, Ty i Twoja sąsiadka, która codziennie rano do szklanki ciepłego mleka z kożuchem kartkuje Fakt? Łączy nas coś, co mieli nasi przodkowie setki, a nawet tysiące lat temu - ciekawość. Podglądanie drugiego człowieka leży naszej naturze, to instynkt, którego nie zabiły wojny, kryzysy, ani rewolucja technologiczna. Ba, postęp tylko ułatwia zaspokajanie tej potrzeby.

Co mi dziś pokażesz?

Wertowanie tablicy znajomego na Facebooku to prawie jak czytanie Super Ekspressu i nawet nie różni się bardzo od tego, co znajdujesz w brukowcach – większość informacji jest zmyślona, bo każdy buduje w Internecie obraz idealnego siebie wrzucając historie wyssane z palca. Jednak dopóki jesteś Panem/Panią swojej tablicy to Ty codziennie wybierasz dramaty, którymi dzielisz się ze znajomymi – możesz rzucić jak bardzo nie lubisz poniedziałków, a nawet, że sąsiadka słucha po raz dziesiąty płyty Modern Talking. Ale co, jeśli mógłbyś opowiedzieć o tym samym całemu światu? Gdybyś miał nagrać film z jednego dnia swojego życia? Gdybyś był w stanie zaprosić do swojego świata miliony ludzi? Mogłeś, nie zaprosiłeś tego, więc teraz jesteś jednym z podglądaczy…

wtorek, 14 stycznia 2014

Być kobietą, być kobietą… czyli o płci pięknej w popkulturze

Od kilku lat przed rozpoczęciem każdego roku akademickiego trwa wielka propaganda szkół technicznych stojących otworem przed płcią piękną. I wiecie zawsze chce mi się śmiać na widok wielkich bilbordów z dziewczynami z sąsiedztwa szczęśliwych, że na robotyce, albo innej mechanice odnalazły sens swojego życia. Mimo to codziennie rano (co-dzien-nie!) podziwiam kobiety, które taszczą na uczelnię teczki większe od siebie, a w czasie, w którym ja przypomnę sobie jak włącza się komputer, one zdołają rozebrać na części telewizor i złożyć z niego pralkę. Oczywiście nie oszukujmy się, że to perspektywa wspaniałych zarobków, albo zamiłowania do nauk ścisłych pcha wszystkie delikatne istoty w paszczę technicznych placówek…
To, że nadmiar testosteronu na wydziale bywa zabójczy wiedzą nawet najbardziej zagorzałe entuzjastki matematyki, które tak jak ja wybrały jednak mniej zobowiązujący kierunek humanistyczny, by swój czas wolny od nauki poświęcić na sprzątanie, gotowanie, prasowanie, przewijanie dzieci, szydełkowanie… (Zaraz, przecież ja tego wcale nie robię?!)

Media lubią się karmić tematami-samograjami. Ostatnio do aborcji, in vitro oraz antykoncepcji dołączył rozdmuchiwany gender. Dziś jednak będzie o jednej stronie medalu, czyli o współczesnych kobietach.

rrtwew

sobota, 12 października 2013

Filmowa zgaduj-zgadula dla wzrokowców

Jak dobrze, że nie jestem blogerką modową… Gdyby mnie zapytano o pokaz Schleswiga i Holsteina odparłabym, iż projektanci toną wraz ze swoją najnowszą kolekcją, a ich militarne dodatki przejadły się dwa sezony temu. Byłabym fatalną szafiarką ze względu na częstotliwość dodawania postów, więc tuż po zdjęciach w totalnie letniej stylizacji (sfotografowanej na Costa del Manu) pojawiłyby się te, na których w wełnianych skarpetach oraz białych kozaczkach biegnę przez park Poniatowskiego, albo karmię tamtejsze wiewiórki.  Wiem, brzmi zachęcająco (lub zniechęcająco). Póki co zostaję przy starej formule, a wytrwałym, czekającym od ponad miesiąc na moje blogowe marudzenie należy się odpowiednie powitanie…


środa, 28 sierpnia 2013

Wszystko lato, co się kończy. Kulturalne wspomnienie wakacji w filmach

Celebrowanie kilku tygodni polskiego lata dobiega końca. Zdesperowane fanki naturalnej opalenizny łapią ostatki słońca w solariach mając przy tym nadzieję, że nadzwyczaj (nie)naturalna karnacja podtrzymywana samoopalaczami przetrwa aż do karnawału. Męska część turnusu do Ustki może już bez skrępowania zdjąć ultra przewiewne sandały zastępując je wygodnymi adidasami i skarpetami z froty. Podczas niedzielnych obiadów domownicy oglądają zdjęcia babci z Ciechocinka śliniąc się bardziej na widok tężni, niż schabowego.
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
Do zapętlenia na dziś! :)
A skoro polska, złota jesień zaczęła zbierać swe żniwa, to czemu nie przedłużyć wspomnienia pięknego lata filmami przepełnionymi słońcem i egzotycznymi widokami?

***
You Instead (2011)
You-InsteadSą filmy, których oglądanie ma być czynnością pomiędzy gotowaniem obiadu a trzepaniem dywanu. Nie pokłada się w nich wielkich nadziei, bo jak mieć oczekiwania wobec filmu kręconego przez pięć dni jednego ze szkockich festiwali muzycznych? Jednak nawet  brak rozbudowanej fabuły, wyrazistych postaci, czy scenariusz jakby pisany tuż przed kręceniem zdjęć nie przeszkadzają w tym, by dobrze się bawić i polubić tę błahą historyjkę. “You instead” to gratka dla festiwalowych wyjadaczy, koncertowych bywalców, hipsterów albo niespełnionych muzyków. Oprócz wprowadzenia nas w specyficzny klimat wydarzenia reżyser oferuje masę dobrej muzyki, beztroski oraz młodości, po której zostaną tylko wspomnienia. 313567.1


I tak oto odkryłam mój ulubiony cover “Tainted love”.

















czwartek, 15 sierpnia 2013

Wakacyjne hity w wersji light, czyli subiektywne zestawienie coverów

IMG_20130815_224623Wielkie miasto latem jest jak karuzela przyciągająca ludzi wyczekujących niesamowitej zabawy. Początkowo można zachłysnąć się nową rzeczywistością oraz czerpać w najlepsze. Po krótkim czasie natężona zabawa nudzi, świat wiruje dalej, aż człowiekowi robi się niedobrze (niechaj żyją eufemizmy!). Z rozdrażnieniem skacze, ale po ochłonięciu chętnie by na karuzelę wrócił. Chociaż nie ma tam wielu rozrywek i właściwie wszystko krąży wokół jednej, dwóch atrakcji, to i tak każdy pragnie chociaż przez dzień, wieczór, godzinkę, minutkę… ugrzęznąć w wielkim mieście.
Wieczorami główną ulicą Łodzi maszerują hordy turystów wołających ochoczo “jak dojść na Piotrkowską?”. To ponoć serce miasta, do którego najwyraźniej trudno dotrzeć. Również miastowi stojąc na Piotrkowskiej nie wiedzą, czy trafili właśnie do strefy gazy, czy na plac budowy A2. Niestety, nawet na sławnej (rozkopanej) Pietrynie pokłady możliwości spędzenia wieczoru kończą się bardzo szybko i ostatecznie większość przedstawicieli pokolenia Milenium ląduje w klubach, gdzie przy pewnym stanie zmęczenia, człowieka zachwyca absolutnie wszystko, nawet muzyka. Tak, muzyka jest wtedy świetna. Sprawy wyglądają inaczej dopiero rano, gdy względnie trzeźwy człowiek wklepuje do wyszukiwarki bliżej niezrozumiałe “La la la”, by po kilku sekundach znaleźć tę przepiękną balladę, przy której ubiegłej nocy zabawa ze znajomymi mogłaby trwać kilka godzin. Na kacu trwa co najwyżej pierwsze pięć sekund, bo ‘kawałek zbyt energiczny, krzykliwy, a właściwie gdzie podziała się butelka z wodą i aspiryna?’.

Jednak z myślą o osobach jedynie od święta przytupujących w rytm klubowych hitów zebrałam moje ulubione covery bardzo popularnych piosenek. Smacznego!

1. Daft Punk – Get Lucky

Oglądając teledysk prycham, bo przegrałam w swoim życiu starcie z cymbałkami i fletem prostym, a George to jak widać (i słychać) genialny multiinstrumentalista.

piątek, 9 sierpnia 2013

Grzechy pokolenia Milenium w porysunkach Magdy Danaj

531548_10151325032733314_1195913619_nPodobno jako przedstawiciele młodego pokolenia jesteśmy hedonistami, którzy bez skrupułów w każdej sprawie przyjmują postawę roszczeniową. Bywamy ambitni, dużo chcemy, jednak za mało dajemy. Nasza pewność siebie góruje ponad innymi cechami. Od poniedziałku narzekamy na życie, lecz przez cały tydzień nie robimy absolutnie nic by je zmienić. Oprócz tego nie radzimy sobie z dorosłością i pozostajemy na utrzymaniu rodziców przez kilka pierwszych dekad naszej bezradności (a przecież jako młodzi oraz pracowici moglibyśmy chociażby smażyć naleśniki).
26335_10151303223068314_1603736557_n












Jesteśmy zdolni, choć posiadany potencjał wykorzystujemy jedynie w czterdziestu procentach (40% czystej, w piątkowy wieczór). Myślimy, że pracodawcy zaczną się o nas bić, jednakże pustawe CV trafia do kosza zanim ktokolwiek wykręci nasz numer. Gdy mimo deklarowanego ateizmu, wymodlimy u Latającego Potwora Spaghetti pracę, ale zamiast odnosić sukcesy będziemy przynosić przełożonemu świeżo zmieloną kawę (natrafiając po drodze na szklany sufit) – szybko zrezygnujemy.

środa, 24 lipca 2013

"Zakochana bez pamięci", czyli recenzja filmu o urwanym filmie...

Wakacje to nadzwyczaj filmowy okres. Oprócz wylegiwania się w domu przed telewizorem, czy komputerem w tej samej pidżamie przez kilka tygodni można spędzić je nieco aktywniej – leżąc w pidżamie na plenerowych pokazach filmów (na przykład na Polówce, czy Letnim Kinematografie Rozrywkowym). Sama jeszcze nie byłam, bo gdy tylko pojawiła się okazja, to Łódź akurat tonęła w deszczu (a ja w rozpaczy). Jednak już szykuję kocyk, kakałko, perfumy zastępuję preparatem na komary i niebawem ruszam na jakiś plenerowy seans, no chyba, że wypadnie mi wyjazd rodem ze Spotted: MPK Łódź:
Propozycja mało ma wspólnego ze spotted, ale może ktoś? ;) Szukam sympatycznej dziewczyny na wspólny wypad na pięć dni do Paryża. Wycieczka autokarowa połączona ze zwiedzaniem kontakt przez Spotted Adminów. Tymczasem, dobrej nocy.
Gdy rozważyłam wszystkie za i przeciw wysłaniu swojej kandydatury stwierdziłam, iż moje zdjęcie w CV “z ironicznym uśmieszkiem” na pewno nie przekona potencjalnego sponsora, psychopaty oraz zabójcy w jednym, że to właśnie ja jestem wymarzoną towarzyszką do porannego Camembert’a z bagietą (no chyba, że planował zabrać ser pleśniowy z osiedlowego spożywczaka). Wpadłam nawet na pomysł upicia się do nieprzytomności, co pomogłoby uniknąć rozmowy w autobusie, a za odrobiną szczęścia mogłabym trafić jak kobieta w tej reklamie:
Znam jednak rzeczywistość i nie sądzę, że George przebywa teraz w Paryżu, a jeśli już owy sponsor miałby mnie komuś sprzedać, to pewnie człowiekowi wschodu, dostającemu ślinotoku na widok blondynek. Obeszłam się jedynie smakiem stolicy Francji, dlatego postanowiłam wynagrodzić sobie podróżniczy głód francuskim kinem. Zupełnie przypadkiem trafiłam na film, który na całe szczęście oglądałam bez towarzystwa i makijażu (a to całkiem logiczne, że jak nie mam makijażu, to o towarzystwo nie zabiegam). W życiu widziałam już dziesiątki produkcji rozklejających największych twardzieli, ale moja reakcja w tym przypadku przebiła nawet histerię po śmierci Mufasy.

piątek, 12 lipca 2013

Muzyka na lato, czyli inspirujący Nick Bertke (Pogo)

Chyba wyczerpałam limit słów na ten rok, bo od miesiąca nic nie pisałam, zdania mi się ze sobą nie kleiły, a jak już kleiły, to daleko im było do filozoficznych wywodów Coelho (zwyczajnie nie trzymam poziomu przyszłej laureatki literackiego Nobla). Dlatego dziś serwuję wam post muzyczny i powoli się rozbudzam.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Nie jestem dziewczyną w dresie, ale czasem słucham hip-hopu" - subiektywne zestawienie kawałków hip-hopowych

Chyba każdy Polak wie, że w Łodzi na jeden metr kwadratowy przypada więcej ortalionu, niż tlenu. Przyjezdnych wszystko kuje w oczy – szare, zaniedbane kamienice, wymieszane z odnawianymi elewacjami, które jeszcze przed ukończonym remontem krzyczą, że “ŁKS nie płakał po Papieżu”. Idąc chodnikiem w wysokich butach można skończyć u protetyka, w lepszym wypadku u chirurga i na sesji rentgenowskiej. A to wszystko dlatego, że Łódź nie jest dla “elegancików i ich pięknych z frędzlami bucików”, Łódź jest dla ludzi z kamienic, trzepaków, blokowisk, fabryk i targowisk. Żyjąc w tym mieście dziewięć miesięcy i oddychając powietrzem, które chwilami staje w gardle, można diametralnie zmienić swój punkt widzenia. I chociaż chodniki nie są po czasie równiejsze, ulice nie są krótsze, a tramwaje nie przyjeżdżają o odpowiedniej godzinie, to każdy nowo napotkany człowiek zadziwia jeszcze bardziej.
Na jednej z moich ulubionych ulic stoi budynek, w którym przyszła elita polskich mediów pracuje na magiczny tytuł magistra i marnuje najlepsze lata swojego życia. Tuż obok owego budynku znajduje się plac zabaw, gdzie od bladego świtu do późnego wieczora bawią się dzieciaki z okolicznych bloków oraz kamienic. Na ławkach przesiadują dziadkowie, babcie i matki, wszyscy pilnują, by ich pociechy nie żarły piasku, patyków, ani swoich rówieśników. Obok kilku metalowych atrakcji pomalowanych na pstrokate kolory jest miejsce, gdzie samopas bawią się trochę starsze dzieci. Najczęściej ich rozrywka ogranicza się do stukania toastów napojami wysokoprocentowymi, więc jak się domyślacie towarzystwo na kilkunastu metrach kwadratowych jest tak samo wymieszane, jak alkohol po zderzeniu owych butelek.

piątek, 31 maja 2013

Sztuczne inspiracje #1

Każdego człowieka robiącego zdjęcia czeka taki moment, w którym nowe pomysły nagle przestaną wisieć w powietrzu, kreatywność zamieni się w zastój twórczy i nawet używki od sąsiadów zza naszej południowej granicy nieprędko przywrócą  go do dawnego, płodnego w zachwycające fotografie stanu. Bo jak wiadomo, po przemaglowaniu plenerów oczywistych, takich jak tory kolejowe, zrujnowane budynki, pola maków, czy pszenicy, innowacyjne rozwiązania wyczerpują się. Zazwyczaj wtedy adept technik cyfrowych (rzadziej analogowych) szuka inspiracji w sieci.
Ku niknącemu zaskoczeniu publiki, niemal każdy początkujący fotoamator musi ‘odbębnić’ sesję z bańkami mydlanymi, z kartami, czy “na Lamę del Rey”. Powielających się schematów są setki, dlatego postanowiłam przedstawić wam inspiracje z najbardziej oczywistej dziedziny, która przyniosła mi swego czasu wiele dobrego.

środa, 29 maja 2013

#Inspiracja #Egzaltacja #1

[Przedmowa]
W tym roku maj to mój ulubiony miesiąc, szczególnie ten łódzki maj kryjący w sobie wiele pięknych obrazków. Gdy tylko świeci słońce desperaci rozkładają w parkach kocyki i próbują przez kilka godzin nadrobić ostatnie dziesięć miesięcy zimy.  Na dodatek świat kwitnie, a pod blokiem pachnie konwaliami i obiadem, tylko w “piętnastce” trąci spoconymi ciałami. Z tego powodu część podróżnych ostentacyjnie wypina się na komunikację miejską, ale ta wcale nie bankrutuje, bo system karania gapowiczów działa tu nadzwyczaj prężnie. Z okazji nienagannej pogody wśród oburzonej części łodzian rodzi się nagła chęć do pedałowania. Nagle wszyscy naprawiają w swych składakach dynama, by chwilę później zwinnie omijać zastępy matek z wózkami. Matki są tam nieprzypadkowo, podobno spaliny z ruchliwych ulic działają wspaniale na rozwój dziecka (uprzedzając pytania - tylko łódzkie spaliny).
Lecz są dni, gdy tuż po otworzeniu oczu człowiek dochodzi do wniosku, że nazwa miasta jest nieprzypadkowa, że nie nadał jej pijany król, ksiądz, albo wójt. Nawet przez głowę przebiega myśl, by w rozpaczy skoczyć z balkonu, ale człowiek nie ryba, chociaż ryby lubi. Wieczorem razem ze studencką bracią wywleka się ze stancji, czy akademika, by wziąć ostatni oddech wolności na Piotrkowskiej i zalać w trupa przed nadchodzącą sesją. Miasto płynie, a maj daje wiele inspiracji.

piątek, 17 maja 2013

Natalia Lach-Lachowicz robi sztuce dobrze

5nat8f
Moje studia zmuszają do poszukiwania. Nie chodzi tu o znajdowanie pracy w restauracjach z fastfood'ami, by po magisterce być już na dyrektorskim stanowisku stoiska z shake'ami, ale o bodziec: "nuda, na pewno jest w tym temacie coś lepszego, poszukam". Jakiś czas temu udałam się więc w szybką podróż po sztuce nowoczesnej, zakrawającej o prowokację, a momentami totalnie niezrozumiałej…

piątek, 3 maja 2013

Wszyscy jesteśmy kinomaniakami, czyli o tym jak szukać wartościowych filmów w sieci

W obecnych czasach, jeżeli tylko pozwala nam zdrowie, życiowy partner, albo stan wątroby, to mamy możliwość uczestniczenia w różnorodnych formach rozrywki. Z tęsknoty za latami młodości, czy dzieciństwem niektórzy wybierają dyskoteki, czyli miejsce, gdzie można bez problemu upić się przy najnowszych hitach disco polo, dostać w twarz ze sztachety, poznać tlenioną blondynę ostentacyjnie eksponującą kryształ Swarovskiego w brzuchu, czy chłopaka, który przez ilość żelu na włosach garbi się podczas tańca. Jeszcze inni wolą usiąść pod kocykiem z dziesięcioma kotami, kubkiem kakao, tabliczką czekolady i ulubionym tytułem Coelho (jakby ktoś nie miał trzech rąk, to kakao może postawić na stoliku).
tumblr_l3x7oprRBj1qzzxybo1_1280Mimo wszystko musicie się ze mną zgodzić, że wbrew różnorodnym preferencjom co do spędzania wieczorów, obojętnie, czy jesteśmy młodzi, starzy, zapracowani, bezrobotni, wolimy jeść mięso, albo karmę dla królików – wszyscy kochamy filmy. I tutaj też następuje rozłam - na fanów Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, Harrego Pottera, Zmierzchu, westernów, komedii romantycznych (np. wielbiciele Zmierzchu), horrorów (też wielbiciele Zmierzchu), dramatów (również wielbiciele Zmierzchu). Poza wszelkimi podziałami znajdują się intencje każdego z nas – dobra zabawa oraz odpowiedni dobór filmu do nastroju oraz sytuacji. Wiele osób nie ma zielonego pojęcia jak wyszukiwać filmy, które umilą im wieczór, albo przynajmniej nie wiedzą jak sprawdzić, czy oby na pewno warto poświęcić dwie godziny na “Straszny film 10”, bo może już lepiej oglądać w tym czasie filmy o kotach, które poznają świnką morską? Poniżej opiszę Wam sposoby dzięki którym (być może) Wasze poszukiwanie filmowych perełek stanie się znacznie skuteczniejsze.

środa, 1 maja 2013

"Cześć, mogę Cię zjeść?" - inspiracje z blogów kulinarnych

Gdy byłam mała, to nauczyłam się gotować wodę na herbatę. Później, po wielu nieudanych próbach poradziłam sobie z jajkiem na twardo bez wygotowania całej wody, albo przypalenia garnka, bo umówmy się, ta czynność nie wymaga specjalnych kwalifikacji i jeśli tylko w garnku jajco ma w czym pływać, to możemy trzymać je tam do bólu. Nadzwyczaj szybko pojęłam też technikę robienia jajecznicy, takiej typowej - najlepiej z fragmentami 'patelnianego' teflonu, suchej, że można się zapchać i udusić - pyyyszota! Inną sprawą było gotowanie mleka - w większości przypadków kończyło się na kipiącej kuchence, blacie, podłodze i ścianach jednocześnie, więc jako człowiek nowoczesny ratowałam się mikrofalówką. Zresztą talent ten jest nieprzypadkowy, moja mama również miewa 'gorsze dni' - przypala garnki, wygotowuje wodę z zupy i piecze zakalce. A jako, że w rodzinie liczy się wzajemnie wsparcie... ona chwali moje przesolone potrawki z kurczaka, a ja szamię jej płaskie jabłeczniki.  Jednak chowamy w rękawie kilka asów - nikt we wszechświecie nie potrafi zrobić takiej karkówki jak W. i tak umiejętnie lepić pierogów (i parzyć sobie rąk podczas zalewania mąki wrzątkiem) jak ja
Próbowałam nad tym zapanować, ale chociaż nie wiem jak bym się starała, to swojej kulinarnej niepełnosprawności nie potrafię zniszczyć. W chwilach, gdy akurat nie przypalam kolejnego garnka z amelinium (tak, mam) uwielbiam oglądać kulinarne blogi. Nie po to żeby myśleć sobie "jezu, w życiu mi takie nie wyjdzie", ale by popatrzeć na zdjęcia. Zdecydowanie są one kartą przetargową, bo nie oszukujmy się - zanim zaczniemy realizować przepis, to jemy go oczami.

sobota, 27 kwietnia 2013

Francja, Łódź i elegancja - 10 utworów, dzięki którym poczujesz się jak w Paryżu

*Ale zawsze można ją dokleić. [Łódź]
Czasami wyobrażam sobie, że znajduję się w zupełnie innym miejscu - brodzę stopami w misce z ciepłą wodą i myślę, że to Może Śródziemne oblewające hiszpańską plażę latem. Innym razem idę nocą nieoświetlonymi chodnikami marząc sobie, że jestem na kolejnym biwaku, ognisko już dawno zgasło, a ja już za chwilę wbiję się w ciepły śpiwór w wypełnionym ludźmi namiocie. Niekiedy wrażenie przebywania w innej przestrzeni przychodzi nieoczekiwanie - widzę jakieś miejsce, które samo z siebie przywołuje mi na myśl zupełnie inną lokalizację. I wiecie, w mojej katedrze (Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UŁ) jest takie okno, że gdy patrzy się z odpowiedniej perspektywy, to człowiek czuje się, jakby był w Paryżu, tylko Wieży Eiffla brakuje*.
Może jestem nienormalna, bo jak można miasto manufaktur porównywać do stolicy Francji? W takich chwilach mam ochotę jedynie włączyć odpowiednią muzykę, by dalej trwać w przeświadczeniu, że po wyjściu z budynku wsiądę w metro i pojadę do najlepszej piekarni w mieście po świeże bagietki na kolację. Niestety w zderzeniu z rzeczywistością mogę jedynie pójść do żabki po wczorajsze bułki, a później zatłoczonym tramwajem linii 15 kierować się w stronę domu nucąc pod nosem najpiękniejsze francuskie melodie.
Bo wiecie, gdy człowiek czegoś nie zna, to zawsze się tym zachwyca. Tak samo było ze mną i językiem francuskim - odkąd moje kuzynki, w podstawówce, wyszkoliły mnie w poprawnym wymawianiu 'bonjour' (jako bonżur zamiast bondziur) oraz wpoiły zwrot 'je ne comprend pas' byłam dumna i chciałam więcej. Bezsens polskiej edukacji wygrał jednak walkę z marzeniami, bo dziś, po trzech latach nauki mogę się szczycić się znajomością odmiany kilku czasowników, liczeniem do dwudziestu, paroma podstawowymi zwrotami oraz udawanym akcentem z charczącym 'r' na dokładkę. Obecnie ogromnie żałuję niewykorzystanej szansy (bo potencjału podobno do języka nigdy nie miałam...) i udaję, że umiem śpiewać po francusku. Zresztą w moim mniemaniu piosenki w tym języku (obojętnie co by nie znaczyły) brzmią najpiękniej na świecie. Z tego właśnie powodu przygotowałam dla Was 10 utworów, dzięki którym przeniesiecie się na L’avenue des Champs-Élysées, czy do kawiarni położonej w ciasnej uliczce z dala od miejskiego zgiełku. Tylko się nie zgubcie!

niedziela, 21 kwietnia 2013

Moda na bycie modnym, czyli Fashion Week Poland oczami laika

Nasz drugi outfit jednego dnia na FW (domowe ciuszki), bo znalazłam się tam z Izą
o 23 zupełnie przypadkiem. Było nam początkowo głupio, ale jak popatrzyłyśmy na
stylizacje niektórych ludzi, to było nam głupio mniej. Ale to opowieść na inną nocię.
W czasach, gdy co drugi blog należy do kręgu tych o tematyce stricte fashion ciężko znaleźć osobę, która nie wie kim jest Alice Point, Maffashion, albo też Macademian Girl. Przeglądając  kilka takich stron tygodniowo mamy wrażenie, że wiemy o modzie wszystko, po krótkim researchu potrafimy nawet bezbłędnie dobierać skarpetki do sandałów. Żyjemy w przeświadczeniu, że w niedługim czasie zaczniemy projektować własne ubrania, bo znamy się na tym jak nikt inny. Nowo nabyte zainteresowania nie zmieniają jednak naszego stylu, który z powodzeniem pasowałby na stronę Faszyn from raszyn, ale i tak chcemy przebywać w otoczeniu gwiazd i oświetlonych ścianek.
Obserwując świat mody można przybrać dwie skrajne postawy - chęć przynależenia, bądź też sceptycyzm przeradzający się momentami w drwienie z niego. Przyznam szczerze, że zawsze skłaniałam się ku drugiej postawie, drwiłam nie tyle z osób, które wyznaczały dziwaczne trendy, ale z tych, które ślepo je przyswajały. Wszystkie wydarzenia traktowałam więc z lekkim przymrużeniem oka i wysłuchiwałam jedynie opowiadań ludzi, którzy byli, widzieli, albo słyszeli. Jednak w tym roku postanowiłam przekonać się o wszystkim na własnej skórze i wybrałam się na FashionPhilosophy Fashion Week Poland.
Zanim odwiedziłam miejsce, w którym odbywa się FW (Księży Młyn), starałam się obserwować modę uliczną. Może to efekt placebo, ale na kilka dni przed samym wydarzeniem Łódź zaczęła wydawać mi się stolicą światowej mody. Nagle wszyscy mieli umyte włosy, czyste buty i wyprasowane koszule. Nikt nie nosił dresów, toreb z biedronki, ani dżinsowych dzwonów. Panie przestały malować szminkami zęby, a młode dziewczyny utleniły odrosty i przestały odrysowywać brwi od szklanek.

sobota, 13 kwietnia 2013

Kiedyś byłam kanibalem, a to wszystko przez Sławomira Mrożka

Znacie to uczucie, gdy nagle ginie w Was zdrowy rozsądek i zaczynacie podejmować spontaniczne decyzje? Czasem bywają to wariackie pomysły, ale nie mówię o skrajnych przypadkach, gdy jedziesz po kurtkę zimową, a wracasz z psem (historia prawdziwa!), albo o wytatuowaniu sobie motylka na plecach, ale o tym, że idziesz po chleb a wracasz z...

Czasem napadnie mnie chęć chodzenia między półkami w księgarni. Towarzyszy mi wtedy nadzieja na odkrycie jakiegoś wspaniałego tytułu, który być może odmieni moje życie. Omijam pośpiesznie poradniki kulinarne, poradniki dla przyszłych matek, poradniki dla rozwodników, poradniki dla grubasków, czy poradniki dla porwanych przez kosmitów, chociaż podczas owego biegu mimowolnie przeczesuję wzrokiem ich pstrokate i nieco pękate grzbiety. Biegam od Coelho do Grocholi okrążając szerokim łukiem Pięćdziesiąt twarzy Greya i nic do mnie nie krzyczy z półek, absolutnie nic... Do czasu, gdy spotykam Mrożka i wspomnienia beztroskiego liceum wracają.

środa, 10 kwietnia 2013

"Ale pani jest zbyt leniwa na coś nowego." - refleksje na temat Jelinek

Pamiętam, gdy jako dziecko chodziłam do Domu Kultury, bo co jakiś czas przyjeżdżały tam różne grupy teatralne ze swoimi spektaklami. Miejsce to stawało się na chwilę scenicznym sercem miasta ponieważ w jednym momencie gromadziły się tam wszystkie dzieciaki z kilku okolicznych szkół. Celem przyświecającym pedagogom była nie tylko rozrywka, ale również chęć oswojenia nas z teatrem. Szkoda tylko, że zazwyczaj wchodziłam stamtąd wyspana, a nie rozerwana. Ale spokojnie, obecnie naprawiam błędy z przeszłości - nie zasypiam na spektaklach i chyba dopiero teraz odczuwam ten dziecięcy zachwyt nad tym, co dzieje się w czasie rzeczywistym na scenie.
Przeprowadzając się do Łodzi średnio raz na tydzień obiecywałam sobie, że w końcu wybiorę się do jakiegoś teatru, kilkakrotnie sprawdzałam repertuary, zawsze było jakieś 'ale' (zazwyczaj strach przed rozczarowaniem).  Jednak opatrzność nade mną czuwa, bo to teatr wybrał się do mnie - zaufany, uwielbiany, z absolutnie niesamowitą oraz niezawodną obsadą. No dobrze, nie do mnie, bo przez trzy tygodnie marca w Łodzi trwał XIX Międzynarodowy Festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych, jednak miałam przyjemność uczestniczyć w prapremierze "Podróży zimowej" według najnowszego tekstu Elfriede Jelinek w reżyserii Mai Kleczewskiej. Spektakl ten został stworzony dzięki kooperacji Teatru Powszechnego w Łodzi i Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Zamiast Łodzi Nowy Jork - inspiracje zza oceanu

Przyznam szczerze, że na samą myśl o większości zajęć na moich studiach mam zawroty głowy i mdłości - prawie jak we wczesnym stadium choroby filipińskiej. Zazwyczaj kłócę się pod nosem z wykładowcami, tworzę rysunki na miarę da Vinci, słucham muzyki, śpię, albo zastanawiam się nad sensem istnienia (ostatni wariant zdecydowanie najczęściej!). Jednak jest taki przedmiot, dla którego wstawanie o 6 rano w poniedziałek to nie kara, ale pretekst do tego, by posłuchać o czymś, co kocham - o fotografii. Jego nazwa początkowo wywoływała u mnie atak paniki, ale teraz Socjologia i antropologia wizualna często stanowi poniedziałkowy zastrzyk inspiracji. Zazwyczaj wsiadając przed 10:00 do tramwaju mam w głowie setki pomysłów, milion nowych inspiracji i jeszcze więcej chęci, by sięgnąć po aparat. Rodzi się we mnie tęsknota za naciskaniem spustu migawki, wydawaniem poleceń, ale co najważniejsze - działaniem.
Na dzisiejszych wykładach udaliśmy się jednak w kilkuminutową podróż na ulice Nowego Jorku, a że ostatnio ponownie zaczęłam oglądać HIMYM, to wczułam się w temat jeszcze bardziej. Nie wiem ile ludzi marzy o podróży do miasta, które jako dziecko postrzegałam za stolicę Stanów Zjednoczonych, ale z pewnością jestem jedną z nich. I chociaż mój zachwyt nad europejską kulturą, architekturą, czy też szeroko pojętym charakterem europejskich miast jest na tyle wielki, że prawdopodobnie nie potrafiłabym zamieszkać za wielką wodą, to i tak moja ciekawość na tę chwilę przewyższa Empire State Building.
Wracając jednak do tematu - dzisiejsze zajęcia dotyczyły refotografii, czyli pojęcia, z którym mogliście się spotkać, chociaż niekoniecznie znacie ten termin. Jednym z jej przykładów były prace zamieszczone na www.newyorkchanging.com, które pokazują złudzenie Nowego Jorku, jako miasta, w którym przez kilka dekad naprawdę niewiele się zmieniło. Monumentalne budowle widniejące na zdjęciach zachwycają ponadczasowością, ale również tym, że patrząc na nie z dzisiejszej perspektywy dostrzegamy je jako osadzone w dwóch odmiennych rzeczywistościach. Istnieje pomiędzy nimi przepaść spotęgowana przez zmiany kulturowe, czy też postęp techniczny, ale co ciekawe ta rozbieżność jest niemal niewidoczna na poniższych fotografiach.