Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2015

Jak przekonać 6 milionów ludzi do obejrzenia video na YouTube?


Chyba każdy z nas przynajmniej raz w życiu marzył o sławie na YouTube. Dziś zdradzę Wam jak to zrobić i odpowiem na pytanie zadane w tytule.

Ja sama kiedyś chciałam zostać vlogerką, ale mam do siebie chyba za mało dystansu. Zresztą bałabym się porażki, bo po co być gwiazdą, która pod swoim debiutanckim filmikiem ma kilkanaście wyświetleń… nabitych przez siebie samą?



środa, 28 maja 2014

TVN i Sony coś kręcą, czyli absurdalna FilmOFFka Bodo Kox’a

Jak na prawdziwą studentkę dziennikarstwa przystało telewizor spełnia w moim pokoju funkcję ozdobną. I wcale nie jest mi źle ze świadomością, że to pudło stojące w rogu pokoju nie było włączane od pięciu miesięcy, a wszystkie informacje znajduję w sieci. Tak, należę do pokolenia, które rozpoczyna dzień od kawy i dobrej muzyki. Daleko mi zaś do wysłuchiwania (pseudo)dziennikarskiego bełkotu uchodzącego z programu śniadaniowego, bo czułabym się z tym jak Łona:

A to dziewczę w TV? Ja jej nie znam, ale zna ją naród.
Tak wdzięcznie opowiada o trudach pracy w serialu.
Jest śliczna, kiedy tak uroczo plecie
o poprzednim mężu i następnym filmie, i obecnej diecie,
i że w zasadzie jest szatynką, chociaż w sumie lekko blond.
Wyłączyłbym to, ale pilot tak daleko stąd,
więc posłucham jakich w kuchni używa naczyń.

Do pewnego momentu twierdziłam, iż nic w materii telewizji śniadaniowej już mnie nie zaskoczy. Serio, wszędzie wałkuje się ten sam schemacik – dwoje prowadzących, stół, kanapa, ktoś przypala kurczaka w kuchni, ktoś wygina się na macie (bo bycie fit jest teraz modne), słodka pogodynka, reporter odwiedza gwiazdę w domu i wypytuje o historię dywanu w salonie, czasem Pieńkowska zrobi wiochę. Ogólnie nuda, niektóre wykłady na mojej uczelni dostarczają więcej rozrywki.

Jednak przyznaję się do wyciągnięcia pochopnych wniosków - niedawno wpadłam na fajną serię realizowaną przez telewizję TVN we współpracy z firmą Sony (lokowanie produktu a także sprawy sponsorskie są rozwiązane baaardzo subtelnie, dobra robota!). Musicie to koniecznie zobaczyć!


poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Fetysz podglądania - inspiracja prosto z YouTube

483584c6408511e3a9dd22000a9e29a7_8Przez długi czas nie mogłam wyjść z podziwu, jak to się dzieje, że najbardziej poczytnymi gazetami codziennymi w naszym kraju są Fakt i Super Ekspress. Zawsze zastanawiało mnie dlaczego ludzie w ogóle sięgają po te tytuły skoro większość informacji jest wyssana z palca, a język, jakimi pisane są artykuły woła o pomstę do nieba. I tak jak w poniedziałkowy wieczór można dostać jeszcze w osiedlowym sklepie Wyborczą, czy Rzepę, to już o 9 rano na próżno szukać tam brukowców - schodzą tuż przed świeżymi bułeczkami.

A wszystko przez instynkty

Wiesz co wspólnego mamy ze sobą ja, Ty i Twoja sąsiadka, która codziennie rano do szklanki ciepłego mleka z kożuchem kartkuje Fakt? Łączy nas coś, co mieli nasi przodkowie setki, a nawet tysiące lat temu - ciekawość. Podglądanie drugiego człowieka leży naszej naturze, to instynkt, którego nie zabiły wojny, kryzysy, ani rewolucja technologiczna. Ba, postęp tylko ułatwia zaspokajanie tej potrzeby.

Co mi dziś pokażesz?

Wertowanie tablicy znajomego na Facebooku to prawie jak czytanie Super Ekspressu i nawet nie różni się bardzo od tego, co znajdujesz w brukowcach – większość informacji jest zmyślona, bo każdy buduje w Internecie obraz idealnego siebie wrzucając historie wyssane z palca. Jednak dopóki jesteś Panem/Panią swojej tablicy to Ty codziennie wybierasz dramaty, którymi dzielisz się ze znajomymi – możesz rzucić jak bardzo nie lubisz poniedziałków, a nawet, że sąsiadka słucha po raz dziesiąty płyty Modern Talking. Ale co, jeśli mógłbyś opowiedzieć o tym samym całemu światu? Gdybyś miał nagrać film z jednego dnia swojego życia? Gdybyś był w stanie zaprosić do swojego świata miliony ludzi? Mogłeś, nie zaprosiłeś tego, więc teraz jesteś jednym z podglądaczy…

środa, 12 marca 2014

Ich pierwszy raz przed kamerą, czyli refleksja o FIRST KISS

Wyobraź sobie, że wchodzisz do poczekalni na dworcu autobusowym. Jest tam kilka plastikowych krzeseł ustawionych po to, by strudzeni podróżą mogli położyć swoje zmęczone torby, albo ewentualnie usiąść. Bolą Cię nogi, więc postanawiasz przycupnąć sobie, aż Twój środek lokomocji zostanie wywołany przez pracownicę dworca. Na jednym z siedzeń odpoczywa pasażer X, reszta jest wolna. Zgaduję, że nie usiądziesz tuż obok tamtego człowieka i zachowując należyty dystans skłonisz się ku krzesłu na drugim końcu. Mam rację?

wtorek, 14 stycznia 2014

Być kobietą, być kobietą… czyli o płci pięknej w popkulturze

Od kilku lat przed rozpoczęciem każdego roku akademickiego trwa wielka propaganda szkół technicznych stojących otworem przed płcią piękną. I wiecie zawsze chce mi się śmiać na widok wielkich bilbordów z dziewczynami z sąsiedztwa szczęśliwych, że na robotyce, albo innej mechanice odnalazły sens swojego życia. Mimo to codziennie rano (co-dzien-nie!) podziwiam kobiety, które taszczą na uczelnię teczki większe od siebie, a w czasie, w którym ja przypomnę sobie jak włącza się komputer, one zdołają rozebrać na części telewizor i złożyć z niego pralkę. Oczywiście nie oszukujmy się, że to perspektywa wspaniałych zarobków, albo zamiłowania do nauk ścisłych pcha wszystkie delikatne istoty w paszczę technicznych placówek…
To, że nadmiar testosteronu na wydziale bywa zabójczy wiedzą nawet najbardziej zagorzałe entuzjastki matematyki, które tak jak ja wybrały jednak mniej zobowiązujący kierunek humanistyczny, by swój czas wolny od nauki poświęcić na sprzątanie, gotowanie, prasowanie, przewijanie dzieci, szydełkowanie… (Zaraz, przecież ja tego wcale nie robię?!)

Media lubią się karmić tematami-samograjami. Ostatnio do aborcji, in vitro oraz antykoncepcji dołączył rozdmuchiwany gender. Dziś jednak będzie o jednej stronie medalu, czyli o współczesnych kobietach.

rrtwew

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przedświąteczna spina? Mikołaja wina!

naglowekGdy słyszę magiczne hasło “święta” w mojej głowie pojawia się wspomnienie corocznej bójki o wylizywanie garnka z masy serowej, kłótnia o to, kto powiesi pierwszą bombkę na drzewku oraz testowanie wytrzymałości świątecznych ozdób na terakocie (poprzedzone wizytą domokrążców nawracających na jedyną słuszną drogę wiary).
Spokojnie, nawet jeśli nie wyszorowaliście jeszcze sedesu, kabiny prysznicowej oraz fug pomiędzy kafelkami, ale zdążyliście przewrócić choinkę, potłuc najpiękniejsze bombki tudzież połamać wszystkie gałązki zanim spaliły się ostatnie choinkowe lampki, to i tak najgorsze jeszcze przed wami. Z okazji napięcia przedświątecznego życzę wam, żeby wszystko minęło szybko… bezboleśnie, a farmakologiczne uspokajacze nie były potrzebne (:


czwartek, 28 listopada 2013

Technika stop motion, czyli animacje, które pokochasz od pierwszej klatki

anigif2

(Poniższy, nieco dadaistyczny post składa się z 63 słów będących niegdyś nagłówkami trzech numerów “Przekroju”, za którym tęsknię)

wtorek, 19 listopada 2013

Przepraszam polskie kino

34956_140539259308856_1085749_nNa pewno wiecie jak to bywa, gdy w dzieciństwie się do czegoś zrazimy i później trudno nam się do tego przemóc. Przed laty byłam młodą Otylią Jędrzejczak, ale pewnego dnia jakiś frajer na basenie prawie mnie utopił. Teraz panicznie boję się pływać, bo jestem święcie przekonana, że mogłabym utonąć w szklance wody. Podobnie przeżyłam seans “Big love”, po którym przez kilka miesięcy słysząc zbitek słów “polska produkcja” dostawałam dreszczy. Białowąs skutecznie zatopiła moją miłość do wszystkiego, co stworzono w kraju miodem i Wisłą płynącym, aż kupiłam bilet…



Obiecywali mi, że będę ryczeć - nie ryczałam. Emocje przegrały z próżnością, gdyż ostatecznie nie pozwoliłam sobie na uszczerbek w makijażu. Ale było blisko. Przyznam otwarcie, dawno nie widziałam na ekranie niczego równie autentycznego, dawno żadna ludzka historia nie sprawiła, iż nie mogłam zebrać myśli, dawno nie szukałam swojej szczęki na podłodze sali kinowej  (zaprzeczam pomówieniom, jakoby miałaby to być sztuczna szczęka!). Oj dawno…

niedziela, 10 listopada 2013

Pieniądze dają szczęście, ale nie dają marzeń

1234991_535825256471398_1447168592_nBędąc małym dzieckiem trwałam w przekonaniu, że gdy odwracam wzrok moje zabawki ożywają. Czasami wbiegałam do pokoju, żeby złapać je na gorącym uczynku i chociaż nigdy nie potwierdziłam mojej teorii na miarę Einsteina, to nadal wyobrażałam sobie, że mają magiczną moc. Wieczorami układałam je na podłodze, żeby nie musiały schodzić z półek po ciemku. Później dorosłam…
W świecie ludzi poważnych, których wolność zaczyna się dziesiątego każdego miesiąca, a kończy wraz z ostatnią parówką w lodówce, bardzo rzadko jest czas na marzenia. Wszystko przeliczamy na pieniądze, bo to one napędzają rzeczywistość. Bez kilku cyfr na koncie bankowym stajemy się nerwowi i słusznie, bo dzięki nim w  możemy mieć niemal wszystko -  począwszy od emocji, na relacjach skończywszy. Jednak nawet w czasach, w których bez sławy, czy fortuny jesteśmy tylko “jedynymi z” nikt nie wmówi mi, że do marzenia potrzeba nam konta w banku…

niedziela, 3 listopada 2013

Gorąca atmosfera z misiem w tle, czyli o nowej kampanii społecznej MŚ

7415091.3Ludzie w swoim życiu robią nieświadomie bardzo wiele rzeczy – zabierają do domu ołówki z Ikei, nie kasują biletów w komunikacji miejskiej, nie płacą abonamentu radiowo-telewizyjnego, albo nadużywają zaimka osobowego “Tobie”. Pół biedy, jeśli nasza nieprzytomność objawia się jedynie nadprogramowo ciężką torebką z zalegającymi na jej dnie drewnianymi pisakami opatrzonymi szwedzkim logo, tudzież gdy mamy poważny problem z poprawną polszczyzną i śmiało moglibyśmy robić za dublerkę jednej z głównych bohaterek najbardziej żałosnego serialu prosto z Warszafki. Nasz problem nieświadomości staje się problemem dopiero kiedy Stanisław Tym mówi do nas z czarnego pudła byśmy rozważnie (nie romantycznie) korzystali z kaloryfera, a my siedzimy z pokrętłem na szóstce oraz otwartym na oścież oknem, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, jak wielcy ekologiczni frajerzy z nas wyrośli…


sobota, 12 października 2013

Filmowa zgaduj-zgadula dla wzrokowców

Jak dobrze, że nie jestem blogerką modową… Gdyby mnie zapytano o pokaz Schleswiga i Holsteina odparłabym, iż projektanci toną wraz ze swoją najnowszą kolekcją, a ich militarne dodatki przejadły się dwa sezony temu. Byłabym fatalną szafiarką ze względu na częstotliwość dodawania postów, więc tuż po zdjęciach w totalnie letniej stylizacji (sfotografowanej na Costa del Manu) pojawiłyby się te, na których w wełnianych skarpetach oraz białych kozaczkach biegnę przez park Poniatowskiego, albo karmię tamtejsze wiewiórki.  Wiem, brzmi zachęcająco (lub zniechęcająco). Póki co zostaję przy starej formule, a wytrwałym, czekającym od ponad miesiąc na moje blogowe marudzenie należy się odpowiednie powitanie…


środa, 28 sierpnia 2013

Wszystko lato, co się kończy. Kulturalne wspomnienie wakacji w filmach

Celebrowanie kilku tygodni polskiego lata dobiega końca. Zdesperowane fanki naturalnej opalenizny łapią ostatki słońca w solariach mając przy tym nadzieję, że nadzwyczaj (nie)naturalna karnacja podtrzymywana samoopalaczami przetrwa aż do karnawału. Męska część turnusu do Ustki może już bez skrępowania zdjąć ultra przewiewne sandały zastępując je wygodnymi adidasami i skarpetami z froty. Podczas niedzielnych obiadów domownicy oglądają zdjęcia babci z Ciechocinka śliniąc się bardziej na widok tężni, niż schabowego.
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
Do zapętlenia na dziś! :)
A skoro polska, złota jesień zaczęła zbierać swe żniwa, to czemu nie przedłużyć wspomnienia pięknego lata filmami przepełnionymi słońcem i egzotycznymi widokami?

***
You Instead (2011)
You-InsteadSą filmy, których oglądanie ma być czynnością pomiędzy gotowaniem obiadu a trzepaniem dywanu. Nie pokłada się w nich wielkich nadziei, bo jak mieć oczekiwania wobec filmu kręconego przez pięć dni jednego ze szkockich festiwali muzycznych? Jednak nawet  brak rozbudowanej fabuły, wyrazistych postaci, czy scenariusz jakby pisany tuż przed kręceniem zdjęć nie przeszkadzają w tym, by dobrze się bawić i polubić tę błahą historyjkę. “You instead” to gratka dla festiwalowych wyjadaczy, koncertowych bywalców, hipsterów albo niespełnionych muzyków. Oprócz wprowadzenia nas w specyficzny klimat wydarzenia reżyser oferuje masę dobrej muzyki, beztroski oraz młodości, po której zostaną tylko wspomnienia. 313567.1


I tak oto odkryłam mój ulubiony cover “Tainted love”.

















środa, 24 lipca 2013

"Zakochana bez pamięci", czyli recenzja filmu o urwanym filmie...

Wakacje to nadzwyczaj filmowy okres. Oprócz wylegiwania się w domu przed telewizorem, czy komputerem w tej samej pidżamie przez kilka tygodni można spędzić je nieco aktywniej – leżąc w pidżamie na plenerowych pokazach filmów (na przykład na Polówce, czy Letnim Kinematografie Rozrywkowym). Sama jeszcze nie byłam, bo gdy tylko pojawiła się okazja, to Łódź akurat tonęła w deszczu (a ja w rozpaczy). Jednak już szykuję kocyk, kakałko, perfumy zastępuję preparatem na komary i niebawem ruszam na jakiś plenerowy seans, no chyba, że wypadnie mi wyjazd rodem ze Spotted: MPK Łódź:
Propozycja mało ma wspólnego ze spotted, ale może ktoś? ;) Szukam sympatycznej dziewczyny na wspólny wypad na pięć dni do Paryża. Wycieczka autokarowa połączona ze zwiedzaniem kontakt przez Spotted Adminów. Tymczasem, dobrej nocy.
Gdy rozważyłam wszystkie za i przeciw wysłaniu swojej kandydatury stwierdziłam, iż moje zdjęcie w CV “z ironicznym uśmieszkiem” na pewno nie przekona potencjalnego sponsora, psychopaty oraz zabójcy w jednym, że to właśnie ja jestem wymarzoną towarzyszką do porannego Camembert’a z bagietą (no chyba, że planował zabrać ser pleśniowy z osiedlowego spożywczaka). Wpadłam nawet na pomysł upicia się do nieprzytomności, co pomogłoby uniknąć rozmowy w autobusie, a za odrobiną szczęścia mogłabym trafić jak kobieta w tej reklamie:
Znam jednak rzeczywistość i nie sądzę, że George przebywa teraz w Paryżu, a jeśli już owy sponsor miałby mnie komuś sprzedać, to pewnie człowiekowi wschodu, dostającemu ślinotoku na widok blondynek. Obeszłam się jedynie smakiem stolicy Francji, dlatego postanowiłam wynagrodzić sobie podróżniczy głód francuskim kinem. Zupełnie przypadkiem trafiłam na film, który na całe szczęście oglądałam bez towarzystwa i makijażu (a to całkiem logiczne, że jak nie mam makijażu, to o towarzystwo nie zabiegam). W życiu widziałam już dziesiątki produkcji rozklejających największych twardzieli, ale moja reakcja w tym przypadku przebiła nawet histerię po śmierci Mufasy.

środa, 29 maja 2013

#Inspiracja #Egzaltacja #1

[Przedmowa]
W tym roku maj to mój ulubiony miesiąc, szczególnie ten łódzki maj kryjący w sobie wiele pięknych obrazków. Gdy tylko świeci słońce desperaci rozkładają w parkach kocyki i próbują przez kilka godzin nadrobić ostatnie dziesięć miesięcy zimy.  Na dodatek świat kwitnie, a pod blokiem pachnie konwaliami i obiadem, tylko w “piętnastce” trąci spoconymi ciałami. Z tego powodu część podróżnych ostentacyjnie wypina się na komunikację miejską, ale ta wcale nie bankrutuje, bo system karania gapowiczów działa tu nadzwyczaj prężnie. Z okazji nienagannej pogody wśród oburzonej części łodzian rodzi się nagła chęć do pedałowania. Nagle wszyscy naprawiają w swych składakach dynama, by chwilę później zwinnie omijać zastępy matek z wózkami. Matki są tam nieprzypadkowo, podobno spaliny z ruchliwych ulic działają wspaniale na rozwój dziecka (uprzedzając pytania - tylko łódzkie spaliny).
Lecz są dni, gdy tuż po otworzeniu oczu człowiek dochodzi do wniosku, że nazwa miasta jest nieprzypadkowa, że nie nadał jej pijany król, ksiądz, albo wójt. Nawet przez głowę przebiega myśl, by w rozpaczy skoczyć z balkonu, ale człowiek nie ryba, chociaż ryby lubi. Wieczorem razem ze studencką bracią wywleka się ze stancji, czy akademika, by wziąć ostatni oddech wolności na Piotrkowskiej i zalać w trupa przed nadchodzącą sesją. Miasto płynie, a maj daje wiele inspiracji.

piątek, 3 maja 2013

Wszyscy jesteśmy kinomaniakami, czyli o tym jak szukać wartościowych filmów w sieci

W obecnych czasach, jeżeli tylko pozwala nam zdrowie, życiowy partner, albo stan wątroby, to mamy możliwość uczestniczenia w różnorodnych formach rozrywki. Z tęsknoty za latami młodości, czy dzieciństwem niektórzy wybierają dyskoteki, czyli miejsce, gdzie można bez problemu upić się przy najnowszych hitach disco polo, dostać w twarz ze sztachety, poznać tlenioną blondynę ostentacyjnie eksponującą kryształ Swarovskiego w brzuchu, czy chłopaka, który przez ilość żelu na włosach garbi się podczas tańca. Jeszcze inni wolą usiąść pod kocykiem z dziesięcioma kotami, kubkiem kakao, tabliczką czekolady i ulubionym tytułem Coelho (jakby ktoś nie miał trzech rąk, to kakao może postawić na stoliku).
tumblr_l3x7oprRBj1qzzxybo1_1280Mimo wszystko musicie się ze mną zgodzić, że wbrew różnorodnym preferencjom co do spędzania wieczorów, obojętnie, czy jesteśmy młodzi, starzy, zapracowani, bezrobotni, wolimy jeść mięso, albo karmę dla królików – wszyscy kochamy filmy. I tutaj też następuje rozłam - na fanów Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, Harrego Pottera, Zmierzchu, westernów, komedii romantycznych (np. wielbiciele Zmierzchu), horrorów (też wielbiciele Zmierzchu), dramatów (również wielbiciele Zmierzchu). Poza wszelkimi podziałami znajdują się intencje każdego z nas – dobra zabawa oraz odpowiedni dobór filmu do nastroju oraz sytuacji. Wiele osób nie ma zielonego pojęcia jak wyszukiwać filmy, które umilą im wieczór, albo przynajmniej nie wiedzą jak sprawdzić, czy oby na pewno warto poświęcić dwie godziny na “Straszny film 10”, bo może już lepiej oglądać w tym czasie filmy o kotach, które poznają świnką morską? Poniżej opiszę Wam sposoby dzięki którym (być może) Wasze poszukiwanie filmowych perełek stanie się znacznie skuteczniejsze.

piątek, 22 marca 2013

Czy wiesz jak działa jamniczek? - animacja, którą musi znać każdy

Wyobraźcie sobie sytuację, że oglądacie film, który wywołuje w Was niecodzienne reakcje (jeśli w tym momencie pomyśleliście o porno, to zmieńcie tok myślenia). Przypuśćmy, że po pierwszym seansie wprawia Was w swego rodzaju ogłupienie, dziwne zmieszanie, ale jednocześnie budzi ciekawość. Przy drugim podejściu staracie się rozgryźć warstwę znaczeniową, jednak forma jest do tego stopnia anormalna, iż staje się to dopiero możliwe przy Xdziesiątym odtworzeniu. Oczywiście w trakcie projekcji nie zapominacie o wzywaniu na głos całej świętej rodziny i przytaczaniu większości znanych Wam przerywników emocjonalnych*.
Jeśli jednak możecie sobie to wyobrazić, to pewnie widzieliście jeden z odcinków Mody na sukces, albo przynajmniej wiecie Jak działa jamniczek. Zważając na fakt, że prawdopodobnie większość czytelników była wielokrotnie zmuszana przez swoje babcie do oglądania największego tasiemca świata, to nie będę polecała, ani nawet przytaczała fabuły tego serialu, w przeciwieństwie do drugiego tytułu.

czwartek, 7 marca 2013

Inspiracyjne porażenie słoneczne - video, które wprawi Cię w zachwyt

Mimo, że na śliskich papierach bierzemy jeszcze w kółko dni z kalendarzowej zimy, to na ulicach w ostatnich dniach można było dostrzec sporadyczne przypadki poparzenie słonecznego. Nie chodzi mi tutaj o ofiary solariów, czy testerek tanich samoopalaczy, ale o ludzi, których od środka "rozpala gorączka" (w słowniku mojej mamy - wariatuńciów).  Rozpoznacie ich bez trudu - w czasie, gdy większość dopiero zrzuca zimowe płaszcze na rzecz wczesnowiosennych, oni rozbierają się do krótkiego rękawka.
Jak pewnie zdołaliście zauważyć, wiosna wiąże się nie tylko ze zmianą odzienia wierzchniego, ale również ze zmianami w życiu. To właśnie teraz większość kobiet spina się z Ewą Chodakowską, wieczorami podjadając czekoladę, a panowie naprzemiennie pocą się na siłowniach i ochoczo wcinają kurczaka z ryżem.
Jako, że porzuciłam nawyk gotowania - kurczak rozmraża się wieki i przypala zanim zdąży się go położyć na patelnię, a dla Ewy Chodakowskiej prawdopodobnie nie miałabym cierpliwości, to postanowiłam inaczej wykorzystać moją radość ze zmiany pory roku i cieszyć się z małych rzeczy (cie-szmy-się-z-małych-rze-czy-bo...).

Co?
W idealnym momencie natrafiłam na znaną mi już wcześniej stronę everynone.com. Stwierdziłam, że jest to coś, nad czym warto się zatrzymać i pokazać większej publice
Znajdziecie tam kilkuminutowe filmy stworzone by je obejrzeć, spróbować zinterpretować, ale przede wszystkim pokochać (a co za tym idzie oglądać na okrągło!). Jestem świadoma niszowego charakteru przedsięwzięcia, ale mimo to żywię nadzieję, że komuś się spodoba.

Kto?
Jeśli zakochamy się w produkcjach, zechcemy poznać twórców i zdecydować, czy nadają się na naszych mężów/kochanków/idoli, to znajdziemy niewiele: "Everynone is a filmmaking team located in the redwood forest. We are: Will Hoffman, Daniel Mercadante, Julius Metoyer III", krótko i na temat, ale w moim odczuciu wystarczyłoby "We're geniuses".

Jak?
Całokształt wielu zamieszczonych tam filmów oddaje jedno określenie - masterpiece.  Za niewątpliwy atut należy uznać wieloznaczność z jaką da się odczytywać poszczególne fragmenty. Mimo wlepiania ślepi w ekran któryś raz z kolei (pewnie X-dziesiąty), za każdym razem dostrzegam nowy detal całkowicie zmieniający moją dotychczasową interpretację. Nie ma mowy o przeroście formy nad treścią (ani treści nad formą!). Zachwyt nad błahymi czynnościami życia codziennego, przedmiotami, albo gestami wzrusza, bawi i inspiruje jednocześnie.
Ważną rolę odgrywa tu forma w jakiej zrealizowano projekty - przeważa mój ulubiony minimalizm i zachowawczość. Estetyka pozwala delektować się nie tylko merytoryczną, ale i wizualną stroną dzieła. Zaskakuje nowatorskie rozwiązanie w kwestii budowania narracji przez obraz oraz odrzucenie słowa jako istotnego przekaźnika informacji.

Oto mój absolutny faworyt:

środa, 13 lutego 2013

Zakochaj się...- 12 filmów na walentynki

Każdy ma jakieś swoje tajemnice związane z uczuciami. Jedni podkochują się w swoich znajomych, nauczycielach, wykładowcach, osiedlowych sprzedawcach, chociaż od początku wiedzą, że nigdy nie będą w stanie im tego wyznać. Drudzy wyczekują swojej miłości w drodze ze szkoły, uczelni, albo pracy, a po przyjściu do domu szybko wchodzą na stronę Spotted: MPK Łódź i patrzą, czy nikt nie napisał, że "Nawet w tych dresach, z reklamówką z Biedronki i bez makijażu wyglądasz olśniewająco!". Jeszcze inni, trochę bardziej zdesperowani, rozdają kartki ze swoimi numerami nieznajomym, albo wywieszają je na przystankach tramwajowych. Ile ludzi, tyle sposobów na miłość.
Bez względu na to, czy jesteście już zakochani na zabój, wypatrujecie tego uczucia na każdym rogu, czy wierzycie, że jedyną słuszną miłością jest ta pomiędzy Wami a lodówką, to zapewniam, że jutro i tak dostaniecie jej odłamkiem prosto w twarz. 
Wbrew moim oczekiwaniom w tym roku telewizje wyzbyły się emitowania "Romea i Julii" albo "Titanica". Najbardziej bawi mnie fakt, że TVN wyświetli na swojej antenie "Krwawą profesję", ale jeśli Clint Eastwood Was nie pociąga, a zamierzacie spędzić jutrzejszy wieczór delektując się w samotności kinem, to możecie wybrać coś z mojej alternatywnej listy filmów zahaczającej o wątek miłosny, niekoniecznie w "walentynkowy" sposób. To bardzo subiektywne zestawienie, jednak propozycje, które tutaj umieściłam są warte obejrzenia jutro, czy za kilka lat z wielu względów.

***

Miłość (Amour, 2012)
gatunek: dramat
obsada: Jean-Louis TrintignantEmmanuelle RivaIsabelle Huppert


***

środa, 6 lutego 2013

O tym, jak chciałam Almodovara a dostałam Allena... - recenzja filmu Vicky Cristina Barcelona

Gdybyście dziś zapytali mnie Co sądzę o Woodym Allenie? - miałabym problem. Kiedyś myślałam, że w pewnym stopniu rozumiem jego filmy, metafory, czy chociażby specyficzny humor, ale po czasie zupełnie zwariowałam i doszłam do wniosku, że to od kilkudziesięciu lat to nadal bliźniacze historie opowiadane przy pomocy kolejnych osób, trochę innymi słowami. Zdaję sobie sprawę, że mogą to czytać jego wielcy fani, ale liczę na zrozumienie z ich strony.
Ze smutkiem przyznaję, że kino nowojorskiego reżysera w chwili obecnej stanowi dla mnie w swoim całokształcie kwintesencję nudy oraz przegadania. Można by się przyczepić, że takie jest życie - nudne i przegadane, ale zamiast spędzać średnio dwie godziny oglądając jeden z jego filmów można by w tym czasie po prostu żyć - posprzątać w kuchni, umyć łazienkę, zrobić zakupy, jest przecież tyle fantastycznych zajęć... Jednak, żeby nie było, że mam w sobie sam jad - jest w tym coś dobrego, bo nie każdy umie opowiedzieć o miłości skomplikowanej w sposób dosadny, ale jednocześnie z nutą ironii. Wracając do tematu - z tęsknoty za wakacjami oraz nudy włączyłam sobie jego film - Vicky Cristina Barcelona. (Mimo, że pewnie wszyscy ludzie świata oglądali go już z tysiąc razy i czytali wszystkie recenzje, spoilery i opisy, jakie można znaleźć w sieci i tabloidach, to czuję, że mam dziś wenę, albo bożą moc, więc naskrobię małą recenzję, czy coś na jej kształt. Mam nadzieję, że jedynie w niewielkim stopniu odniesiecie wrażenie, że ten tekst jest niczym wczorajszy schabowy z odgrzewanymi ziemniakami).
Gdy poznajemy główne bohaterki - Cristinę (Scarlett Johansson) oraz Vicky (Rebecca Hall), które jadą na wakacje (uwaga spoiler) do Barcelony, nie mamy złudzeń - będzie nudno, ale przynajmniej ładnie. Cristina jest wyzwoloną, żądną wrażeń dziewczyną, poszukującą w Europie nowych doznań, ale skutecznie stopowaną przez swoją zachowawczą, już niemal ustatkowaną przyjaciółkę - Vicky. Ta druga w Nowym Jorku zostawiła narzeczonego, a na starym kontynencie zbiera materiały do pracy magisterskiej związanej z tożsamością Katalończyków. (Trochę zwiedzamy z dziewczynami, słyszymy odgłosy Hiszpanii i jeśli złapiemy się ciepłego kaloryfera podczas seansu, to możemy wyobrazić sobie, że jesteśmy tam z nimi!)
Allen przyjemnymi obrazkami opowiada o miłości trudnej. Na tle słonecznej Barcelony serwuje nam niekonwencjonalny romans,  którego głównym sprawcą jest pociągający malarz Juan Antonio Gonzalo (Javier Bardem). Bohater mami kobiety dziełami Gaudiego nie bardziej, niż swoją urodą (no dobra, może mnie omamił bardziej, niż niejedną z nich!). Wzajemne relacje bohaterów wydają się być uporządkowane dopóki nie pojawia się depresyjna ex-żona Juana - María Elena (Penelope Cruz). Od pierwszych chwil nie pozostawia złudzeń - malarka z temperamentem.
W filmie nawiązuje się relacja, jakiej nie powstydziłby się sam Almodóvar, jednak nie zapominajmy, że tutaj tworzy go powściągliwy Allen, który szybko buduje problemy, a jeszcze szybciej je rozwiązuje, a scenariusz aż prosi się o ingerencję kogoś z wyobraźnią Pedro, bo materiał jak najbardziej jest.
Szybkie migawki z jednego z najpiękniejszych krajów Europy mogą złudnie sugerować błahą tematykę filmu, ale Allen swym niezmiennym od dziesiątek lat tonem (podobno) sugeruje, że czasem należy kierować się rozumem, a nie sercem. Nauczona maturą z polskiego myślę, że ta produkcja dla każdego z Was może nieść inne przesłanie, dlatego zdecydowanie warto samemu ocenić jej wartość, chociażby dla estetycznych doznań w obcowaniu z latem, gdy za oknem zimo-jesienio-wiosna.

PS Drogie czytelniczki,  by zapobiec złamanym sercom, albo przynajmniej wyrzutom sumienia spędzającym sen z oczu,  zwróćcie swoje wakacyjne bilety lotnicze do Barcelony i wykupcie lokum we Władysławowie albo Łebie, gdzie żaden nieprzyzwoity Hiszpan nie wda się z Wami w niepotrzebny mezalians.
Zdjęcia Filmweb.