Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 czerwca 2015

Jak przekonać 6 milionów ludzi do obejrzenia video na YouTube?


Chyba każdy z nas przynajmniej raz w życiu marzył o sławie na YouTube. Dziś zdradzę Wam jak to zrobić i odpowiem na pytanie zadane w tytule.

Ja sama kiedyś chciałam zostać vlogerką, ale mam do siebie chyba za mało dystansu. Zresztą bałabym się porażki, bo po co być gwiazdą, która pod swoim debiutanckim filmikiem ma kilkanaście wyświetleń… nabitych przez siebie samą?



czwartek, 17 kwietnia 2014

Nie musisz truchtać z Pitbullem – muzyczne inspiracje do biegania

IMG_7526Każdy człowiek ma chyba taką czynność, której nienawidzi z całego serca. Jedni nie znoszą myć naczyń, inni gotować, a kolejni robić zakupów. Ja lubię walczyć z przeciwnościami i dlatego kilka tygodni temu postanowiłam przełamać swój paniczny strach oraz ogromną niechęć do… biegania.
Podobno by osiągnąć wyznaczony cel należy zacząć od małych kroczków, więc jako spec od rozwlekania wszystkiego najpierw podziwiałam tych, którzy ścigali się z moim tramwajem o siódmej rano, albo truchtali nocą po ciemnych uliczkach (nocą w Łodzi? wariaci!). Ostatecznie przyjęłam do wiadomości – umiem biegać, tylko jeszcze tego nie wiem. I nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak szybko porzuciłam myślenie: “to jest ultranudne” przekonując się, że przebieranie nóżkami (nawet na bieżni) może być przyjemne. Wystarczy mieć ze sobą dobrą muzykę. I tutaj przyznaję - na mojej liście odtwarzania początkowo królował Pitbull, ale po czasie uzupełniłam ją bardziej “swoimi” kawałkami. Z tej okazji pomyślałam, że podzielę się Wami tym, przy czym biega się najprzyjemniej na świecie - obojętnie, czy wybieracie sprint po ulicy, czy do lodówki lub na autobus. Miłego truchtania!

środa, 12 marca 2014

Ich pierwszy raz przed kamerą, czyli refleksja o FIRST KISS

Wyobraź sobie, że wchodzisz do poczekalni na dworcu autobusowym. Jest tam kilka plastikowych krzeseł ustawionych po to, by strudzeni podróżą mogli położyć swoje zmęczone torby, albo ewentualnie usiąść. Bolą Cię nogi, więc postanawiasz przycupnąć sobie, aż Twój środek lokomocji zostanie wywołany przez pracownicę dworca. Na jednym z siedzeń odpoczywa pasażer X, reszta jest wolna. Zgaduję, że nie usiądziesz tuż obok tamtego człowieka i zachowując należyty dystans skłonisz się ku krzesłu na drugim końcu. Mam rację?

wtorek, 14 stycznia 2014

Być kobietą, być kobietą… czyli o płci pięknej w popkulturze

Od kilku lat przed rozpoczęciem każdego roku akademickiego trwa wielka propaganda szkół technicznych stojących otworem przed płcią piękną. I wiecie zawsze chce mi się śmiać na widok wielkich bilbordów z dziewczynami z sąsiedztwa szczęśliwych, że na robotyce, albo innej mechanice odnalazły sens swojego życia. Mimo to codziennie rano (co-dzien-nie!) podziwiam kobiety, które taszczą na uczelnię teczki większe od siebie, a w czasie, w którym ja przypomnę sobie jak włącza się komputer, one zdołają rozebrać na części telewizor i złożyć z niego pralkę. Oczywiście nie oszukujmy się, że to perspektywa wspaniałych zarobków, albo zamiłowania do nauk ścisłych pcha wszystkie delikatne istoty w paszczę technicznych placówek…
To, że nadmiar testosteronu na wydziale bywa zabójczy wiedzą nawet najbardziej zagorzałe entuzjastki matematyki, które tak jak ja wybrały jednak mniej zobowiązujący kierunek humanistyczny, by swój czas wolny od nauki poświęcić na sprzątanie, gotowanie, prasowanie, przewijanie dzieci, szydełkowanie… (Zaraz, przecież ja tego wcale nie robię?!)

Media lubią się karmić tematami-samograjami. Ostatnio do aborcji, in vitro oraz antykoncepcji dołączył rozdmuchiwany gender. Dziś jednak będzie o jednej stronie medalu, czyli o współczesnych kobietach.

rrtwew

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Przedświąteczna spina? Mikołaja wina!

naglowekGdy słyszę magiczne hasło “święta” w mojej głowie pojawia się wspomnienie corocznej bójki o wylizywanie garnka z masy serowej, kłótnia o to, kto powiesi pierwszą bombkę na drzewku oraz testowanie wytrzymałości świątecznych ozdób na terakocie (poprzedzone wizytą domokrążców nawracających na jedyną słuszną drogę wiary).
Spokojnie, nawet jeśli nie wyszorowaliście jeszcze sedesu, kabiny prysznicowej oraz fug pomiędzy kafelkami, ale zdążyliście przewrócić choinkę, potłuc najpiękniejsze bombki tudzież połamać wszystkie gałązki zanim spaliły się ostatnie choinkowe lampki, to i tak najgorsze jeszcze przed wami. Z okazji napięcia przedświątecznego życzę wam, żeby wszystko minęło szybko… bezboleśnie, a farmakologiczne uspokajacze nie były potrzebne (:


wtorek, 10 grudnia 2013

Czym zagłuszyć święta, czyli folkowe kawałki, które uśmiercą nawet Wham!

mojastudenckachuinkaMoje próby uwolnienia się od przedwcześnie świątecznego nastroju przebiegają niepomyślne. Nie wiem, czy to z powodu śnieżnego Ksawerego, współlokatorki zakochanej w hicie Mariah Carey, czy też przez ludzi, którzy ciągle gadają mi o chuinkach, ale na mojej (zielonej) ścianie zawisły już światełka, a pomarańcza nadziała się goździkami (nie mam wątpliwości, jestem godną następczynią Marty Stewart… no dobra Gosi Rozenek).
W centrach handlowych totalnie zatrzęsienie - dzieci siadają na kolanach u czerwonych dziadów z piwnymi brzuchami, a ich rodzice zastanawiają się jak wytłumaczyć kilkulatkowi, to że po drodze do galerii minęli przynajmniej trzech Mikołajo-przebierańco-naciągaczy, przemieszczających się MPK (a nie saniami ciągniętymi przez Rudolfa). Całą atmosferę zakłopotania podgrzewają świąteczne piosenki, których mam już serdecznie dość (Sinatro, Bublé - nienawidzę was z całego serca)… I dlatego słucham pseudo-folkowych kawałków, będących po części ich substytutem. Melodie rodem z Podhala niosą w sobie zimę, nawet jeśli ich twórcy mieszają etniczne rytmy z gorącym elektro.


czwartek, 28 listopada 2013

Technika stop motion, czyli animacje, które pokochasz od pierwszej klatki

anigif2

(Poniższy, nieco dadaistyczny post składa się z 63 słów będących niegdyś nagłówkami trzech numerów “Przekroju”, za którym tęsknię)

sobota, 16 listopada 2013

Polscy artyści, którzy nie dali dupy tej jesieni

xdBardzo dobrze pamiętam swoje dzieciństwo, zwłaszcza czasy ukradkowego wynoszenia na dwór najbardziej drogocennego skarbu rodzinnego – Walkmana. Nie zwracając uwagi na to, czy za chwilę w uszach zagra mi Edyta Geppert, Andrzej Zaucha, Czerwone Gitary, czy nagranie z sesji psychologicznej mojej mamy (gwoli ścisłości: ona - psycholog, pacjent – pacjent) byłam ogromnie podjarana faktem, że mogę słuchać wszystkiego, dosłownie wszędzie. Zakładałam słuchawki  i szłam przez osiedle mijając pryszczate twarze zazdrosnych dzieciaków…

(Dygresja - któregoś razu odkryłam, że wartość rzeczy upuszczonej na asfalt jest wprost proporcjonalna do ilości dni, przez które nie będziemy chcieli siadać na własnym tyłku…)

Dzisiaj już nikogo nie dziwi fakt, że idąc ulicą mijamy dziesiątki ludzi słuchających muzyki. Czasami rzadki obrazek człowieka koło siedemdziesiątki trzymającego w ręku Walkmana wywołuje uśmiech i ochotę by przewinąć taśmę przy pomocy ołówka. Po chwili namysłu przychodzi jednak refleksja - ulubiona kaseta Krzysztofa Krawczyka zawiera jedynie ułamek jego twórczości, a w naszym telefonie mieści się cała dyskografia.

Muszę się wam do czegoś przyznać. Bardzo długo ukrywałam ten fakt, ale wreszcie nastał odpowiedni moment, by wyjawić prawdę… (Wdech, wydech, wdech, wydech…) Bo ja yyy… nie przepadam za polskimi artystami. Liczba ich piosenek na mojej liście odtwarzania jest pewnie równie znikoma, co ilość dresów w lakierkach podczas Marszu Niepodległości. Nie wiem, czy to kwestia tego, że słysząc po raz wtóry nowy kawałek o księżniczce i księciu mam ochotę emigrować jak najdalej stąd, ale naprawdę rzadko sięgam po nowości z naszego poletka i zdecydowanie łatwiej zakochuję się w zagranicznych piosenkach.

Jeśli cierpicie na podobną przypadłość i szukacie świeżych inspiracji prosto z kraju płonącej tęczy, to dobrze trafiliście. Tej jesieni odnalazłam kilka przyjemnych kawałków, którymi chce się z wami podzielić…

Dawid Podsiadło jest przykładem, że po X Factor wcale nie trzeba się sprzedać, żeby ktokolwiek czekał na nasz nowy kawałek.


sobota, 12 października 2013

Filmowa zgaduj-zgadula dla wzrokowców

Jak dobrze, że nie jestem blogerką modową… Gdyby mnie zapytano o pokaz Schleswiga i Holsteina odparłabym, iż projektanci toną wraz ze swoją najnowszą kolekcją, a ich militarne dodatki przejadły się dwa sezony temu. Byłabym fatalną szafiarką ze względu na częstotliwość dodawania postów, więc tuż po zdjęciach w totalnie letniej stylizacji (sfotografowanej na Costa del Manu) pojawiłyby się te, na których w wełnianych skarpetach oraz białych kozaczkach biegnę przez park Poniatowskiego, albo karmię tamtejsze wiewiórki.  Wiem, brzmi zachęcająco (lub zniechęcająco). Póki co zostaję przy starej formule, a wytrwałym, czekającym od ponad miesiąc na moje blogowe marudzenie należy się odpowiednie powitanie…


środa, 28 sierpnia 2013

Wszystko lato, co się kończy. Kulturalne wspomnienie wakacji w filmach

Celebrowanie kilku tygodni polskiego lata dobiega końca. Zdesperowane fanki naturalnej opalenizny łapią ostatki słońca w solariach mając przy tym nadzieję, że nadzwyczaj (nie)naturalna karnacja podtrzymywana samoopalaczami przetrwa aż do karnawału. Męska część turnusu do Ustki może już bez skrępowania zdjąć ultra przewiewne sandały zastępując je wygodnymi adidasami i skarpetami z froty. Podczas niedzielnych obiadów domownicy oglądają zdjęcia babci z Ciechocinka śliniąc się bardziej na widok tężni, niż schabowego.
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
Do zapętlenia na dziś! :)
A skoro polska, złota jesień zaczęła zbierać swe żniwa, to czemu nie przedłużyć wspomnienia pięknego lata filmami przepełnionymi słońcem i egzotycznymi widokami?

***
You Instead (2011)
You-InsteadSą filmy, których oglądanie ma być czynnością pomiędzy gotowaniem obiadu a trzepaniem dywanu. Nie pokłada się w nich wielkich nadziei, bo jak mieć oczekiwania wobec filmu kręconego przez pięć dni jednego ze szkockich festiwali muzycznych? Jednak nawet  brak rozbudowanej fabuły, wyrazistych postaci, czy scenariusz jakby pisany tuż przed kręceniem zdjęć nie przeszkadzają w tym, by dobrze się bawić i polubić tę błahą historyjkę. “You instead” to gratka dla festiwalowych wyjadaczy, koncertowych bywalców, hipsterów albo niespełnionych muzyków. Oprócz wprowadzenia nas w specyficzny klimat wydarzenia reżyser oferuje masę dobrej muzyki, beztroski oraz młodości, po której zostaną tylko wspomnienia. 313567.1


I tak oto odkryłam mój ulubiony cover “Tainted love”.

















czwartek, 15 sierpnia 2013

Wakacyjne hity w wersji light, czyli subiektywne zestawienie coverów

IMG_20130815_224623Wielkie miasto latem jest jak karuzela przyciągająca ludzi wyczekujących niesamowitej zabawy. Początkowo można zachłysnąć się nową rzeczywistością oraz czerpać w najlepsze. Po krótkim czasie natężona zabawa nudzi, świat wiruje dalej, aż człowiekowi robi się niedobrze (niechaj żyją eufemizmy!). Z rozdrażnieniem skacze, ale po ochłonięciu chętnie by na karuzelę wrócił. Chociaż nie ma tam wielu rozrywek i właściwie wszystko krąży wokół jednej, dwóch atrakcji, to i tak każdy pragnie chociaż przez dzień, wieczór, godzinkę, minutkę… ugrzęznąć w wielkim mieście.
Wieczorami główną ulicą Łodzi maszerują hordy turystów wołających ochoczo “jak dojść na Piotrkowską?”. To ponoć serce miasta, do którego najwyraźniej trudno dotrzeć. Również miastowi stojąc na Piotrkowskiej nie wiedzą, czy trafili właśnie do strefy gazy, czy na plac budowy A2. Niestety, nawet na sławnej (rozkopanej) Pietrynie pokłady możliwości spędzenia wieczoru kończą się bardzo szybko i ostatecznie większość przedstawicieli pokolenia Milenium ląduje w klubach, gdzie przy pewnym stanie zmęczenia, człowieka zachwyca absolutnie wszystko, nawet muzyka. Tak, muzyka jest wtedy świetna. Sprawy wyglądają inaczej dopiero rano, gdy względnie trzeźwy człowiek wklepuje do wyszukiwarki bliżej niezrozumiałe “La la la”, by po kilku sekundach znaleźć tę przepiękną balladę, przy której ubiegłej nocy zabawa ze znajomymi mogłaby trwać kilka godzin. Na kacu trwa co najwyżej pierwsze pięć sekund, bo ‘kawałek zbyt energiczny, krzykliwy, a właściwie gdzie podziała się butelka z wodą i aspiryna?’.

Jednak z myślą o osobach jedynie od święta przytupujących w rytm klubowych hitów zebrałam moje ulubione covery bardzo popularnych piosenek. Smacznego!

1. Daft Punk – Get Lucky

Oglądając teledysk prycham, bo przegrałam w swoim życiu starcie z cymbałkami i fletem prostym, a George to jak widać (i słychać) genialny multiinstrumentalista.

środa, 24 lipca 2013

"Zakochana bez pamięci", czyli recenzja filmu o urwanym filmie...

Wakacje to nadzwyczaj filmowy okres. Oprócz wylegiwania się w domu przed telewizorem, czy komputerem w tej samej pidżamie przez kilka tygodni można spędzić je nieco aktywniej – leżąc w pidżamie na plenerowych pokazach filmów (na przykład na Polówce, czy Letnim Kinematografie Rozrywkowym). Sama jeszcze nie byłam, bo gdy tylko pojawiła się okazja, to Łódź akurat tonęła w deszczu (a ja w rozpaczy). Jednak już szykuję kocyk, kakałko, perfumy zastępuję preparatem na komary i niebawem ruszam na jakiś plenerowy seans, no chyba, że wypadnie mi wyjazd rodem ze Spotted: MPK Łódź:
Propozycja mało ma wspólnego ze spotted, ale może ktoś? ;) Szukam sympatycznej dziewczyny na wspólny wypad na pięć dni do Paryża. Wycieczka autokarowa połączona ze zwiedzaniem kontakt przez Spotted Adminów. Tymczasem, dobrej nocy.
Gdy rozważyłam wszystkie za i przeciw wysłaniu swojej kandydatury stwierdziłam, iż moje zdjęcie w CV “z ironicznym uśmieszkiem” na pewno nie przekona potencjalnego sponsora, psychopaty oraz zabójcy w jednym, że to właśnie ja jestem wymarzoną towarzyszką do porannego Camembert’a z bagietą (no chyba, że planował zabrać ser pleśniowy z osiedlowego spożywczaka). Wpadłam nawet na pomysł upicia się do nieprzytomności, co pomogłoby uniknąć rozmowy w autobusie, a za odrobiną szczęścia mogłabym trafić jak kobieta w tej reklamie:
Znam jednak rzeczywistość i nie sądzę, że George przebywa teraz w Paryżu, a jeśli już owy sponsor miałby mnie komuś sprzedać, to pewnie człowiekowi wschodu, dostającemu ślinotoku na widok blondynek. Obeszłam się jedynie smakiem stolicy Francji, dlatego postanowiłam wynagrodzić sobie podróżniczy głód francuskim kinem. Zupełnie przypadkiem trafiłam na film, który na całe szczęście oglądałam bez towarzystwa i makijażu (a to całkiem logiczne, że jak nie mam makijażu, to o towarzystwo nie zabiegam). W życiu widziałam już dziesiątki produkcji rozklejających największych twardzieli, ale moja reakcja w tym przypadku przebiła nawet histerię po śmierci Mufasy.

piątek, 12 lipca 2013

Muzyka na lato, czyli inspirujący Nick Bertke (Pogo)

Chyba wyczerpałam limit słów na ten rok, bo od miesiąca nic nie pisałam, zdania mi się ze sobą nie kleiły, a jak już kleiły, to daleko im było do filozoficznych wywodów Coelho (zwyczajnie nie trzymam poziomu przyszłej laureatki literackiego Nobla). Dlatego dziś serwuję wam post muzyczny i powoli się rozbudzam.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Nie jestem dziewczyną w dresie, ale czasem słucham hip-hopu" - subiektywne zestawienie kawałków hip-hopowych

Chyba każdy Polak wie, że w Łodzi na jeden metr kwadratowy przypada więcej ortalionu, niż tlenu. Przyjezdnych wszystko kuje w oczy – szare, zaniedbane kamienice, wymieszane z odnawianymi elewacjami, które jeszcze przed ukończonym remontem krzyczą, że “ŁKS nie płakał po Papieżu”. Idąc chodnikiem w wysokich butach można skończyć u protetyka, w lepszym wypadku u chirurga i na sesji rentgenowskiej. A to wszystko dlatego, że Łódź nie jest dla “elegancików i ich pięknych z frędzlami bucików”, Łódź jest dla ludzi z kamienic, trzepaków, blokowisk, fabryk i targowisk. Żyjąc w tym mieście dziewięć miesięcy i oddychając powietrzem, które chwilami staje w gardle, można diametralnie zmienić swój punkt widzenia. I chociaż chodniki nie są po czasie równiejsze, ulice nie są krótsze, a tramwaje nie przyjeżdżają o odpowiedniej godzinie, to każdy nowo napotkany człowiek zadziwia jeszcze bardziej.
Na jednej z moich ulubionych ulic stoi budynek, w którym przyszła elita polskich mediów pracuje na magiczny tytuł magistra i marnuje najlepsze lata swojego życia. Tuż obok owego budynku znajduje się plac zabaw, gdzie od bladego świtu do późnego wieczora bawią się dzieciaki z okolicznych bloków oraz kamienic. Na ławkach przesiadują dziadkowie, babcie i matki, wszyscy pilnują, by ich pociechy nie żarły piasku, patyków, ani swoich rówieśników. Obok kilku metalowych atrakcji pomalowanych na pstrokate kolory jest miejsce, gdzie samopas bawią się trochę starsze dzieci. Najczęściej ich rozrywka ogranicza się do stukania toastów napojami wysokoprocentowymi, więc jak się domyślacie towarzystwo na kilkunastu metrach kwadratowych jest tak samo wymieszane, jak alkohol po zderzeniu owych butelek.

piątek, 31 maja 2013

Sztuczne inspiracje #1

Każdego człowieka robiącego zdjęcia czeka taki moment, w którym nowe pomysły nagle przestaną wisieć w powietrzu, kreatywność zamieni się w zastój twórczy i nawet używki od sąsiadów zza naszej południowej granicy nieprędko przywrócą  go do dawnego, płodnego w zachwycające fotografie stanu. Bo jak wiadomo, po przemaglowaniu plenerów oczywistych, takich jak tory kolejowe, zrujnowane budynki, pola maków, czy pszenicy, innowacyjne rozwiązania wyczerpują się. Zazwyczaj wtedy adept technik cyfrowych (rzadziej analogowych) szuka inspiracji w sieci.
Ku niknącemu zaskoczeniu publiki, niemal każdy początkujący fotoamator musi ‘odbębnić’ sesję z bańkami mydlanymi, z kartami, czy “na Lamę del Rey”. Powielających się schematów są setki, dlatego postanowiłam przedstawić wam inspiracje z najbardziej oczywistej dziedziny, która przyniosła mi swego czasu wiele dobrego.

środa, 29 maja 2013

#Inspiracja #Egzaltacja #1

[Przedmowa]
W tym roku maj to mój ulubiony miesiąc, szczególnie ten łódzki maj kryjący w sobie wiele pięknych obrazków. Gdy tylko świeci słońce desperaci rozkładają w parkach kocyki i próbują przez kilka godzin nadrobić ostatnie dziesięć miesięcy zimy.  Na dodatek świat kwitnie, a pod blokiem pachnie konwaliami i obiadem, tylko w “piętnastce” trąci spoconymi ciałami. Z tego powodu część podróżnych ostentacyjnie wypina się na komunikację miejską, ale ta wcale nie bankrutuje, bo system karania gapowiczów działa tu nadzwyczaj prężnie. Z okazji nienagannej pogody wśród oburzonej części łodzian rodzi się nagła chęć do pedałowania. Nagle wszyscy naprawiają w swych składakach dynama, by chwilę później zwinnie omijać zastępy matek z wózkami. Matki są tam nieprzypadkowo, podobno spaliny z ruchliwych ulic działają wspaniale na rozwój dziecka (uprzedzając pytania - tylko łódzkie spaliny).
Lecz są dni, gdy tuż po otworzeniu oczu człowiek dochodzi do wniosku, że nazwa miasta jest nieprzypadkowa, że nie nadał jej pijany król, ksiądz, albo wójt. Nawet przez głowę przebiega myśl, by w rozpaczy skoczyć z balkonu, ale człowiek nie ryba, chociaż ryby lubi. Wieczorem razem ze studencką bracią wywleka się ze stancji, czy akademika, by wziąć ostatni oddech wolności na Piotrkowskiej i zalać w trupa przed nadchodzącą sesją. Miasto płynie, a maj daje wiele inspiracji.

sobota, 27 kwietnia 2013

Francja, Łódź i elegancja - 10 utworów, dzięki którym poczujesz się jak w Paryżu

*Ale zawsze można ją dokleić. [Łódź]
Czasami wyobrażam sobie, że znajduję się w zupełnie innym miejscu - brodzę stopami w misce z ciepłą wodą i myślę, że to Może Śródziemne oblewające hiszpańską plażę latem. Innym razem idę nocą nieoświetlonymi chodnikami marząc sobie, że jestem na kolejnym biwaku, ognisko już dawno zgasło, a ja już za chwilę wbiję się w ciepły śpiwór w wypełnionym ludźmi namiocie. Niekiedy wrażenie przebywania w innej przestrzeni przychodzi nieoczekiwanie - widzę jakieś miejsce, które samo z siebie przywołuje mi na myśl zupełnie inną lokalizację. I wiecie, w mojej katedrze (Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UŁ) jest takie okno, że gdy patrzy się z odpowiedniej perspektywy, to człowiek czuje się, jakby był w Paryżu, tylko Wieży Eiffla brakuje*.
Może jestem nienormalna, bo jak można miasto manufaktur porównywać do stolicy Francji? W takich chwilach mam ochotę jedynie włączyć odpowiednią muzykę, by dalej trwać w przeświadczeniu, że po wyjściu z budynku wsiądę w metro i pojadę do najlepszej piekarni w mieście po świeże bagietki na kolację. Niestety w zderzeniu z rzeczywistością mogę jedynie pójść do żabki po wczorajsze bułki, a później zatłoczonym tramwajem linii 15 kierować się w stronę domu nucąc pod nosem najpiękniejsze francuskie melodie.
Bo wiecie, gdy człowiek czegoś nie zna, to zawsze się tym zachwyca. Tak samo było ze mną i językiem francuskim - odkąd moje kuzynki, w podstawówce, wyszkoliły mnie w poprawnym wymawianiu 'bonjour' (jako bonżur zamiast bondziur) oraz wpoiły zwrot 'je ne comprend pas' byłam dumna i chciałam więcej. Bezsens polskiej edukacji wygrał jednak walkę z marzeniami, bo dziś, po trzech latach nauki mogę się szczycić się znajomością odmiany kilku czasowników, liczeniem do dwudziestu, paroma podstawowymi zwrotami oraz udawanym akcentem z charczącym 'r' na dokładkę. Obecnie ogromnie żałuję niewykorzystanej szansy (bo potencjału podobno do języka nigdy nie miałam...) i udaję, że umiem śpiewać po francusku. Zresztą w moim mniemaniu piosenki w tym języku (obojętnie co by nie znaczyły) brzmią najpiękniej na świecie. Z tego właśnie powodu przygotowałam dla Was 10 utworów, dzięki którym przeniesiecie się na L’avenue des Champs-Élysées, czy do kawiarni położonej w ciasnej uliczce z dala od miejskiego zgiełku. Tylko się nie zgubcie!

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Zamiast Łodzi Nowy Jork - inspiracje zza oceanu

Przyznam szczerze, że na samą myśl o większości zajęć na moich studiach mam zawroty głowy i mdłości - prawie jak we wczesnym stadium choroby filipińskiej. Zazwyczaj kłócę się pod nosem z wykładowcami, tworzę rysunki na miarę da Vinci, słucham muzyki, śpię, albo zastanawiam się nad sensem istnienia (ostatni wariant zdecydowanie najczęściej!). Jednak jest taki przedmiot, dla którego wstawanie o 6 rano w poniedziałek to nie kara, ale pretekst do tego, by posłuchać o czymś, co kocham - o fotografii. Jego nazwa początkowo wywoływała u mnie atak paniki, ale teraz Socjologia i antropologia wizualna często stanowi poniedziałkowy zastrzyk inspiracji. Zazwyczaj wsiadając przed 10:00 do tramwaju mam w głowie setki pomysłów, milion nowych inspiracji i jeszcze więcej chęci, by sięgnąć po aparat. Rodzi się we mnie tęsknota za naciskaniem spustu migawki, wydawaniem poleceń, ale co najważniejsze - działaniem.
Na dzisiejszych wykładach udaliśmy się jednak w kilkuminutową podróż na ulice Nowego Jorku, a że ostatnio ponownie zaczęłam oglądać HIMYM, to wczułam się w temat jeszcze bardziej. Nie wiem ile ludzi marzy o podróży do miasta, które jako dziecko postrzegałam za stolicę Stanów Zjednoczonych, ale z pewnością jestem jedną z nich. I chociaż mój zachwyt nad europejską kulturą, architekturą, czy też szeroko pojętym charakterem europejskich miast jest na tyle wielki, że prawdopodobnie nie potrafiłabym zamieszkać za wielką wodą, to i tak moja ciekawość na tę chwilę przewyższa Empire State Building.
Wracając jednak do tematu - dzisiejsze zajęcia dotyczyły refotografii, czyli pojęcia, z którym mogliście się spotkać, chociaż niekoniecznie znacie ten termin. Jednym z jej przykładów były prace zamieszczone na www.newyorkchanging.com, które pokazują złudzenie Nowego Jorku, jako miasta, w którym przez kilka dekad naprawdę niewiele się zmieniło. Monumentalne budowle widniejące na zdjęciach zachwycają ponadczasowością, ale również tym, że patrząc na nie z dzisiejszej perspektywy dostrzegamy je jako osadzone w dwóch odmiennych rzeczywistościach. Istnieje pomiędzy nimi przepaść spotęgowana przez zmiany kulturowe, czy też postęp techniczny, ale co ciekawe ta rozbieżność jest niemal niewidoczna na poniższych fotografiach.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Czego słuchać, by nie zwariować? - muzyczne odkrycia minionych dni

W związku z tym, że moje poczucie humoru zostało zdominowane przez poczucie bezradności, postanowiłam oddać się cielesnym przyjemnościom. Ale czymże byłoby bezproduktywne leżenie bez cudownej muzyki? Jak pisałam Wam jakiś miesiąc temu w tym poście jestem czynną użytkowniczką Spotify i do porzucenia tej aplikacji nie zachęcają mnie nawet częste reklamy (chyba nawet częstsze, niż na samym początku). Dzielnie walczę i wyszukuję nową, kojącą stargane nerwy muzykę, którą chciałabym się z Wami podzielić w dzisiejszym poście. Enjoy!

***

James
jest jednym z nielicznych twórców, którego muzyka jest dla mnie idealną odskocznią
od mojej codziennej listy odtwarzania.