Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dramat. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dramat. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 stycznia 2014

Być kobietą, być kobietą… czyli o płci pięknej w popkulturze

Od kilku lat przed rozpoczęciem każdego roku akademickiego trwa wielka propaganda szkół technicznych stojących otworem przed płcią piękną. I wiecie zawsze chce mi się śmiać na widok wielkich bilbordów z dziewczynami z sąsiedztwa szczęśliwych, że na robotyce, albo innej mechanice odnalazły sens swojego życia. Mimo to codziennie rano (co-dzien-nie!) podziwiam kobiety, które taszczą na uczelnię teczki większe od siebie, a w czasie, w którym ja przypomnę sobie jak włącza się komputer, one zdołają rozebrać na części telewizor i złożyć z niego pralkę. Oczywiście nie oszukujmy się, że to perspektywa wspaniałych zarobków, albo zamiłowania do nauk ścisłych pcha wszystkie delikatne istoty w paszczę technicznych placówek…
To, że nadmiar testosteronu na wydziale bywa zabójczy wiedzą nawet najbardziej zagorzałe entuzjastki matematyki, które tak jak ja wybrały jednak mniej zobowiązujący kierunek humanistyczny, by swój czas wolny od nauki poświęcić na sprzątanie, gotowanie, prasowanie, przewijanie dzieci, szydełkowanie… (Zaraz, przecież ja tego wcale nie robię?!)

Media lubią się karmić tematami-samograjami. Ostatnio do aborcji, in vitro oraz antykoncepcji dołączył rozdmuchiwany gender. Dziś jednak będzie o jednej stronie medalu, czyli o współczesnych kobietach.

rrtwew

wtorek, 19 listopada 2013

Przepraszam polskie kino

34956_140539259308856_1085749_nNa pewno wiecie jak to bywa, gdy w dzieciństwie się do czegoś zrazimy i później trudno nam się do tego przemóc. Przed laty byłam młodą Otylią Jędrzejczak, ale pewnego dnia jakiś frajer na basenie prawie mnie utopił. Teraz panicznie boję się pływać, bo jestem święcie przekonana, że mogłabym utonąć w szklance wody. Podobnie przeżyłam seans “Big love”, po którym przez kilka miesięcy słysząc zbitek słów “polska produkcja” dostawałam dreszczy. Białowąs skutecznie zatopiła moją miłość do wszystkiego, co stworzono w kraju miodem i Wisłą płynącym, aż kupiłam bilet…



Obiecywali mi, że będę ryczeć - nie ryczałam. Emocje przegrały z próżnością, gdyż ostatecznie nie pozwoliłam sobie na uszczerbek w makijażu. Ale było blisko. Przyznam otwarcie, dawno nie widziałam na ekranie niczego równie autentycznego, dawno żadna ludzka historia nie sprawiła, iż nie mogłam zebrać myśli, dawno nie szukałam swojej szczęki na podłodze sali kinowej  (zaprzeczam pomówieniom, jakoby miałaby to być sztuczna szczęka!). Oj dawno…

środa, 28 sierpnia 2013

Wszystko lato, co się kończy. Kulturalne wspomnienie wakacji w filmach

Celebrowanie kilku tygodni polskiego lata dobiega końca. Zdesperowane fanki naturalnej opalenizny łapią ostatki słońca w solariach mając przy tym nadzieję, że nadzwyczaj (nie)naturalna karnacja podtrzymywana samoopalaczami przetrwa aż do karnawału. Męska część turnusu do Ustki może już bez skrępowania zdjąć ultra przewiewne sandały zastępując je wygodnymi adidasami i skarpetami z froty. Podczas niedzielnych obiadów domownicy oglądają zdjęcia babci z Ciechocinka śliniąc się bardziej na widok tężni, niż schabowego.
Nadciągający wrzesień daje się poznać po rześkim powietrzu, tudzież po odgłosach - matki wydzierają się na swoje dzieci, bo ich nowe podręczniki kosztowały tyle, co równowartość półrocznej renty dziadka, więc nici z tegorocznego last minute do Egiptu. Spóźnionym wczasowiczom pozostaje zimny, wietrzny, a także nudny Bałtyk, znad którego pod koniec sierpnia uciekają nawet morsy, budki z kebabami, Kubuś Puchatek, Prosiaczek, Tygrysek i wkur...zający wszystkich plażowiczów handlarze prażonej kukurydzy.
Szczerze ubolewam nad spaniem w skarpetkach oraz krótszymi dniami, lecz gruncie rzeczy cieszę się, że ludzie wracają z wakacji i zaczynają blednąć. Może niebawem nie będę wyglądała jak albinos, który spędził kilka upalnych tygodni w mieście poszukując pracy marzeń (oczywiście bezskutecznie, a już chciałam obalić mit pokolenia Milenium). Zatem jeśli mam żegnać lato, to przynajmniej pięknym akcentem, czyli nowymi piosenkami na mojej liście odtwarzania:
Do zapętlenia na dziś! :)
A skoro polska, złota jesień zaczęła zbierać swe żniwa, to czemu nie przedłużyć wspomnienia pięknego lata filmami przepełnionymi słońcem i egzotycznymi widokami?

***
You Instead (2011)
You-InsteadSą filmy, których oglądanie ma być czynnością pomiędzy gotowaniem obiadu a trzepaniem dywanu. Nie pokłada się w nich wielkich nadziei, bo jak mieć oczekiwania wobec filmu kręconego przez pięć dni jednego ze szkockich festiwali muzycznych? Jednak nawet  brak rozbudowanej fabuły, wyrazistych postaci, czy scenariusz jakby pisany tuż przed kręceniem zdjęć nie przeszkadzają w tym, by dobrze się bawić i polubić tę błahą historyjkę. “You instead” to gratka dla festiwalowych wyjadaczy, koncertowych bywalców, hipsterów albo niespełnionych muzyków. Oprócz wprowadzenia nas w specyficzny klimat wydarzenia reżyser oferuje masę dobrej muzyki, beztroski oraz młodości, po której zostaną tylko wspomnienia. 313567.1


I tak oto odkryłam mój ulubiony cover “Tainted love”.

















środa, 24 lipca 2013

"Zakochana bez pamięci", czyli recenzja filmu o urwanym filmie...

Wakacje to nadzwyczaj filmowy okres. Oprócz wylegiwania się w domu przed telewizorem, czy komputerem w tej samej pidżamie przez kilka tygodni można spędzić je nieco aktywniej – leżąc w pidżamie na plenerowych pokazach filmów (na przykład na Polówce, czy Letnim Kinematografie Rozrywkowym). Sama jeszcze nie byłam, bo gdy tylko pojawiła się okazja, to Łódź akurat tonęła w deszczu (a ja w rozpaczy). Jednak już szykuję kocyk, kakałko, perfumy zastępuję preparatem na komary i niebawem ruszam na jakiś plenerowy seans, no chyba, że wypadnie mi wyjazd rodem ze Spotted: MPK Łódź:
Propozycja mało ma wspólnego ze spotted, ale może ktoś? ;) Szukam sympatycznej dziewczyny na wspólny wypad na pięć dni do Paryża. Wycieczka autokarowa połączona ze zwiedzaniem kontakt przez Spotted Adminów. Tymczasem, dobrej nocy.
Gdy rozważyłam wszystkie za i przeciw wysłaniu swojej kandydatury stwierdziłam, iż moje zdjęcie w CV “z ironicznym uśmieszkiem” na pewno nie przekona potencjalnego sponsora, psychopaty oraz zabójcy w jednym, że to właśnie ja jestem wymarzoną towarzyszką do porannego Camembert’a z bagietą (no chyba, że planował zabrać ser pleśniowy z osiedlowego spożywczaka). Wpadłam nawet na pomysł upicia się do nieprzytomności, co pomogłoby uniknąć rozmowy w autobusie, a za odrobiną szczęścia mogłabym trafić jak kobieta w tej reklamie:
Znam jednak rzeczywistość i nie sądzę, że George przebywa teraz w Paryżu, a jeśli już owy sponsor miałby mnie komuś sprzedać, to pewnie człowiekowi wschodu, dostającemu ślinotoku na widok blondynek. Obeszłam się jedynie smakiem stolicy Francji, dlatego postanowiłam wynagrodzić sobie podróżniczy głód francuskim kinem. Zupełnie przypadkiem trafiłam na film, który na całe szczęście oglądałam bez towarzystwa i makijażu (a to całkiem logiczne, że jak nie mam makijażu, to o towarzystwo nie zabiegam). W życiu widziałam już dziesiątki produkcji rozklejających największych twardzieli, ale moja reakcja w tym przypadku przebiła nawet histerię po śmierci Mufasy.

środa, 29 maja 2013

#Inspiracja #Egzaltacja #1

[Przedmowa]
W tym roku maj to mój ulubiony miesiąc, szczególnie ten łódzki maj kryjący w sobie wiele pięknych obrazków. Gdy tylko świeci słońce desperaci rozkładają w parkach kocyki i próbują przez kilka godzin nadrobić ostatnie dziesięć miesięcy zimy.  Na dodatek świat kwitnie, a pod blokiem pachnie konwaliami i obiadem, tylko w “piętnastce” trąci spoconymi ciałami. Z tego powodu część podróżnych ostentacyjnie wypina się na komunikację miejską, ale ta wcale nie bankrutuje, bo system karania gapowiczów działa tu nadzwyczaj prężnie. Z okazji nienagannej pogody wśród oburzonej części łodzian rodzi się nagła chęć do pedałowania. Nagle wszyscy naprawiają w swych składakach dynama, by chwilę później zwinnie omijać zastępy matek z wózkami. Matki są tam nieprzypadkowo, podobno spaliny z ruchliwych ulic działają wspaniale na rozwój dziecka (uprzedzając pytania - tylko łódzkie spaliny).
Lecz są dni, gdy tuż po otworzeniu oczu człowiek dochodzi do wniosku, że nazwa miasta jest nieprzypadkowa, że nie nadał jej pijany król, ksiądz, albo wójt. Nawet przez głowę przebiega myśl, by w rozpaczy skoczyć z balkonu, ale człowiek nie ryba, chociaż ryby lubi. Wieczorem razem ze studencką bracią wywleka się ze stancji, czy akademika, by wziąć ostatni oddech wolności na Piotrkowskiej i zalać w trupa przed nadchodzącą sesją. Miasto płynie, a maj daje wiele inspiracji.

sobota, 13 kwietnia 2013

Kiedyś byłam kanibalem, a to wszystko przez Sławomira Mrożka

Znacie to uczucie, gdy nagle ginie w Was zdrowy rozsądek i zaczynacie podejmować spontaniczne decyzje? Czasem bywają to wariackie pomysły, ale nie mówię o skrajnych przypadkach, gdy jedziesz po kurtkę zimową, a wracasz z psem (historia prawdziwa!), albo o wytatuowaniu sobie motylka na plecach, ale o tym, że idziesz po chleb a wracasz z...

Czasem napadnie mnie chęć chodzenia między półkami w księgarni. Towarzyszy mi wtedy nadzieja na odkrycie jakiegoś wspaniałego tytułu, który być może odmieni moje życie. Omijam pośpiesznie poradniki kulinarne, poradniki dla przyszłych matek, poradniki dla rozwodników, poradniki dla grubasków, czy poradniki dla porwanych przez kosmitów, chociaż podczas owego biegu mimowolnie przeczesuję wzrokiem ich pstrokate i nieco pękate grzbiety. Biegam od Coelho do Grocholi okrążając szerokim łukiem Pięćdziesiąt twarzy Greya i nic do mnie nie krzyczy z półek, absolutnie nic... Do czasu, gdy spotykam Mrożka i wspomnienia beztroskiego liceum wracają.

sobota, 9 lutego 2013

Wszystko zaczyna się od prostytutek - inspiracje fotograficzne

W mojej kuchni, na okapie zawisła ostatnio kartka, to umowa pomiędzy mamą a moimi braćmi. Młodsze rodzeństwo domaga się bowiem stałego kieszonkowego w zamian za regularne wypełnianie obowiązków domowych z podziałem na role. Mój ulubiony punkt dokumentu brzmi: "Synowie mogą prosić o fundusze na stałe wydatki: pizzę, alkohol, narkotyki, prostytutki". Nawet jeśli macie radykalne poglądy i uważacie, że dawanie kieszonkowego małoletnim jest głupotą, to musicie przyznać, że gdybyście znaleźli się na miejscu mojej mamy prostytutki by Was przekonały.
Ale wracając do tematu - komu zdarzyło się kiedyś, że jakaś obca osoba wyniosła za niego śmieci, albo pozmywała naczynia bez żadnego wynagrodzenia? Mi się zdarzyło, chociaż śmieci oraz naczynia są tutaj (głęboką) metaforą.
Jako, że moją pasją jest fotografia, to oprócz robienia zdjęć (głównie autoportretów w lustrze, z flash'em i dziubkiem) uwielbiam oglądać prace innych (już niekoniecznie bazujące na tym koncepcie). Zazwyczaj przypadkowo odkrywam inspirujące do działania strony, które natychmiast chciałabym pokazać całemu światu. Takim "zazwyczajem" kilka miesięcy temu była strona HOLGA.PL, której założyciele postawili sobie jeden cel - przybliżenie szerszej publiczności (niekoniecznie zaznajomionej z tematem) twórczości zapaleńców, którzy fotografują aparatami analogowymi.

Jak można przeczytać tutaj: "Serwis Holga.pl został stworzony przez trójkę przyjaciół zafascynowanych estetyką lo-fi. To niezależny i niekomercyjny projekt na pograniczu serwisu fotograficznego i wydawniczego oraz portalu społecznościowego". Akcja polega na tworzeniu spójnych opowieści w formie albumów składających się ze zdjęć dziesiątek osób. Każda z nich patrzy temat na swój sposób, dlatego  właśnie połączenie fotografii, tak, by razem opowiadały historie jest nie lada wyzwaniem. Do tej pory powstały dwie pozycje: "Patrzenie nigdy nie jest niewinne..." oraz "Pięć minut stąd". Można oglądać je jedynie w wersji elektronicznej, chociaż marzenia o papierowej formie nadal wiszą w powietrzu.
Mimo, iż oglądałam oba albumy wielokrotnie, to za każdym razem zachwycam się nimi z takim samym nasileniem. Inicjatywa godna rozpowszechnienia, bo pracy przy wymyślaniu tematu albumów, opracowywaniu projektów, selekcji zdjęć jest ogrom. To niewyobrażalne, ile czasu i pasji wkładają w to osoby nie oczekujące nic w zamian, a zapewniające ogromną przyjemność oraz satysfakcję zarówno publikującym, jak i oglądającym. Dzięki takim inicjatywom odzyskuję wiarę w ludzi i na chwilę zapominam, jak niewiele jest tych, którzy robią coś równie wspaniałego bezinteresownie.
W tym momencie powinna Wam się przypomnieć metafora ze śmieciami i naczyniami, ponieważ jak wspomniałam wcześniej - za mnie tak jakby wyniesiono śmieci  a nawet pozmywano. Z moim niewielkim wysiłkiem w albumie "Pięć minut stąd" opublikowano bowiem jedno ze zdjęć mojego autorstwa, co było spełnieniem moich marzeń. Czemu o tym wspominam? Nie dlatego, żeby się pochwalić (no dobra, odrobinę). Jak pewnie się domyślacie na dwóch akcjach nie zakończą. Od niedawna na HOLGA.PL pojawiła się informacja o trzeciej edycji, inicjatorzy zapraszają do wysyłania fotografii które będą pasować do trzeciego albumu noszącego nazwę "Zwielokrotnienie" (więcej tutaj). O czym będzie? Zadecydują organizatorzy oraz twórcy, którymi może stać się każdy z Was, wystarczy wysłać swoje prace i mieć odrobinę szczęścia, czego wszystkim próbującym ogromnie życzę.

środa, 6 lutego 2013

O tym, jak chciałam Almodovara a dostałam Allena... - recenzja filmu Vicky Cristina Barcelona

Gdybyście dziś zapytali mnie Co sądzę o Woodym Allenie? - miałabym problem. Kiedyś myślałam, że w pewnym stopniu rozumiem jego filmy, metafory, czy chociażby specyficzny humor, ale po czasie zupełnie zwariowałam i doszłam do wniosku, że to od kilkudziesięciu lat to nadal bliźniacze historie opowiadane przy pomocy kolejnych osób, trochę innymi słowami. Zdaję sobie sprawę, że mogą to czytać jego wielcy fani, ale liczę na zrozumienie z ich strony.
Ze smutkiem przyznaję, że kino nowojorskiego reżysera w chwili obecnej stanowi dla mnie w swoim całokształcie kwintesencję nudy oraz przegadania. Można by się przyczepić, że takie jest życie - nudne i przegadane, ale zamiast spędzać średnio dwie godziny oglądając jeden z jego filmów można by w tym czasie po prostu żyć - posprzątać w kuchni, umyć łazienkę, zrobić zakupy, jest przecież tyle fantastycznych zajęć... Jednak, żeby nie było, że mam w sobie sam jad - jest w tym coś dobrego, bo nie każdy umie opowiedzieć o miłości skomplikowanej w sposób dosadny, ale jednocześnie z nutą ironii. Wracając do tematu - z tęsknoty za wakacjami oraz nudy włączyłam sobie jego film - Vicky Cristina Barcelona. (Mimo, że pewnie wszyscy ludzie świata oglądali go już z tysiąc razy i czytali wszystkie recenzje, spoilery i opisy, jakie można znaleźć w sieci i tabloidach, to czuję, że mam dziś wenę, albo bożą moc, więc naskrobię małą recenzję, czy coś na jej kształt. Mam nadzieję, że jedynie w niewielkim stopniu odniesiecie wrażenie, że ten tekst jest niczym wczorajszy schabowy z odgrzewanymi ziemniakami).
Gdy poznajemy główne bohaterki - Cristinę (Scarlett Johansson) oraz Vicky (Rebecca Hall), które jadą na wakacje (uwaga spoiler) do Barcelony, nie mamy złudzeń - będzie nudno, ale przynajmniej ładnie. Cristina jest wyzwoloną, żądną wrażeń dziewczyną, poszukującą w Europie nowych doznań, ale skutecznie stopowaną przez swoją zachowawczą, już niemal ustatkowaną przyjaciółkę - Vicky. Ta druga w Nowym Jorku zostawiła narzeczonego, a na starym kontynencie zbiera materiały do pracy magisterskiej związanej z tożsamością Katalończyków. (Trochę zwiedzamy z dziewczynami, słyszymy odgłosy Hiszpanii i jeśli złapiemy się ciepłego kaloryfera podczas seansu, to możemy wyobrazić sobie, że jesteśmy tam z nimi!)
Allen przyjemnymi obrazkami opowiada o miłości trudnej. Na tle słonecznej Barcelony serwuje nam niekonwencjonalny romans,  którego głównym sprawcą jest pociągający malarz Juan Antonio Gonzalo (Javier Bardem). Bohater mami kobiety dziełami Gaudiego nie bardziej, niż swoją urodą (no dobra, może mnie omamił bardziej, niż niejedną z nich!). Wzajemne relacje bohaterów wydają się być uporządkowane dopóki nie pojawia się depresyjna ex-żona Juana - María Elena (Penelope Cruz). Od pierwszych chwil nie pozostawia złudzeń - malarka z temperamentem.
W filmie nawiązuje się relacja, jakiej nie powstydziłby się sam Almodóvar, jednak nie zapominajmy, że tutaj tworzy go powściągliwy Allen, który szybko buduje problemy, a jeszcze szybciej je rozwiązuje, a scenariusz aż prosi się o ingerencję kogoś z wyobraźnią Pedro, bo materiał jak najbardziej jest.
Szybkie migawki z jednego z najpiękniejszych krajów Europy mogą złudnie sugerować błahą tematykę filmu, ale Allen swym niezmiennym od dziesiątek lat tonem (podobno) sugeruje, że czasem należy kierować się rozumem, a nie sercem. Nauczona maturą z polskiego myślę, że ta produkcja dla każdego z Was może nieść inne przesłanie, dlatego zdecydowanie warto samemu ocenić jej wartość, chociażby dla estetycznych doznań w obcowaniu z latem, gdy za oknem zimo-jesienio-wiosna.

PS Drogie czytelniczki,  by zapobiec złamanym sercom, albo przynajmniej wyrzutom sumienia spędzającym sen z oczu,  zwróćcie swoje wakacyjne bilety lotnicze do Barcelony i wykupcie lokum we Władysławowie albo Łebie, gdzie żaden nieprzyzwoity Hiszpan nie wda się z Wami w niepotrzebny mezalians.
Zdjęcia Filmweb.